poniedziałek, 25 lipca 2016

Sowa

           Niestety z przykrością muszę poinformować, że data dodania rozdziału X zostaje przesunięta na 15.08.16. Wiem, iż jest to dużo czasu, ale przebywam obecnie na wyjeździe i nie przewidziałam, że będę mieć tak mało wolnego czasu. Obiecuję jednak, że w ramach wynagrodzenia, rozdział będzie naprawdę długi z ekstra ilością Dramione! :D

Lethie

czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział IX

               Jest 21, jest i rozdział. Jest akcja, której tak brakowało ostatnio, a  długość wyszła mi przyzwoita. Wreszcie więcej się rozwiązuje niż gmatwa... chyba. :)
Następny rozdział przewiduję na 25.07, ale będę na bieżąco informować w Proroku Codziennym. Miłego czytania!
Leth.




           Uczniowie wpatrywali się w Rona Weasleya.
           Ron Weasley wpatrywał się w uczniów.
— Hmm, więc... — zaczął, nerwowo drapiąc się po głowie. Nie zdołał jednak wydusić nic więcej, bo przerwał mu piękny, melodyjny głos, należący do kobiety, która właśnie przekroczyła próg sali. W jednej ręce niosła pergaminy, a w drugiej z gracją trzymała długą, czarną różdżkę, ze złotymi ornamentami. Ubrana była w strój, który podkreślał jej przynależność do Ministerstwa, jednak i w nim prezentowała się bardzo okazale. Czarne spodnie ze smoczej skóry opinały jej długie, chude nogi, które jeszcze bardziej wydłużały równie czarne, zabudowane szpilki. Biust i talię podkreślała granatowa koszulka na ramiączka, wykonana z pewnością z jakiegoś drogiego, delikatnego materiału. Na nią narzucony miała ciemny płaszcz, sięgający prawie do połowy łydek. Po jego lewej stronie, mniej więcej na wysokości serca, naszyty był haftowany srebrną i złotą nicią emblemat ministerstwa. Kiedy się odezwała, jej wyniosły głos odbił się od ścian komnaty, a Ron mógłby przysiąc, że brzmiała zupełnie jak swoja siostra.
— Nazywam się Amanda. Amanda Swanhield. — zaczęła, równocześnie machając różdżką. W ułamku sekundy wszystkie pergaminy, które przyniosła, znalazły się na ławach uczniów. — To jest Ronald Weasley, z pewnością wszyscy o nim słyszeliście — wskazała na Rona i rzuciła mu ostre spojrzenie, mówiące, że ma się zrehabilitować.
— Tak, właśnie. — rudowłosy zabrał głos, powodując, że oniemiałe spojrzenia trzeciorocznych skierowały się znów na jego osobę — Jak zostaliście już poinformowani, jesteśmy aurorami i będziemy was uczyć... tego, eee... — spojrzał na blondynkę, prosząc ją o ratunek. Ona tylko wywróciła oczami.
— Będziemy prowadzić dodatkowe zajęcia Obrony Przed Czarną Magią. — powiedziała, a Ron odetchnął z ulgą. Przypomniał sobie zajęcia z profesorem Moodym, który, jak się potem okazało, nie był aż tak szalonooki, jak powinien.
— Kto wie, kim są aurorzy? — zapytał. Dłoń podniosła prawie cała sala. Popatrzył w stronę ciemnowłosej Krukonki, która wyciągała rękę tak wysoko, jakby od tego miało zależeć jej życie. Uśmiechnął się. Przypominała mu Hermionę.
— Jak się nazywasz? — zapytał dziewczynkę, a ona odpowiedziała niemal natychmiastowo:
— Nina, panie profesorze. Aurorzy, to czarodzieje, którzy specjalizują się w wyłapywaniu czarnoksiężników i wtrącaniu ich do Azkabanu. — wypaliła, a rudowłosy uśmiechnął się. Tak, zdecydowanie przypominała mu Hermionę.
— Dobrze, dobrze. — Amanda zabrała głos i popatrzyła na Rona. Cały poprzedni wieczór uzgadniali zajęcia tego dnia, więc mężczyzna dobrze wiedział, co robić. Wziął jedną kartę pergaminu z leżącej przed nimi ławki, sprawiając, że dwaj siedzący w niej Puchoni spuścili głowy, jakby bojąc się spojrzeć na tak sławną i znamienitą postać.
— Ten pergamin został zaczarowany w ten sposób, by nie dane było dowiedzieć się, co jest na nim napisane - chyba, że wiecie, jakie jest hasło. Temu, komu pierwszemu uda się odczytać słowa z pergaminu, otrzyma nagrodę. — oznajmiła, a uczniowie wymienili między sobą zdziwione spojrzenia. — Każda próba zdjęcia czaru będzie skutkowała tym.
Na jej znak, Ron wypowiedział w głowie odpowiednią formułkę, machając przy tym odpowiednio różdżką. Wczorajszego wieczoru uczył się z Hermioną jak zrobić to odpowiednio, nie chciał bowiem zbłaźnić się przed uczniami. Na jego szczęście jednak, zaklęcie poskutkowało, a pergamin zapalił się. Mężczyzna szybko wypowiedział zaklęcie cofające. Ten pokaz wystarczył, by wywrzeć na uczniach odpowiednie wrażenie.
— Czas, start. — powiedział, uśmiechając się pod nosem. Przewidywał, że najbliższe pół godziny spędzi na popijaniu kawy i przyjemnym obserwowaniu nieudolnych prób uczniów. Nigdy nie podejrzewał, że praca na stanowisku aurora może być taka przyjemna.






            Hermiona nigdy nie pomyślała, że praca na stanowisku aurora może być tak bardzo irytująca. Dochodziło południe, a ona od rana była zmuszona do współpracy z Malfoyem. Razem patrolowali błonia i Hogsmeade. Teraz przyszedł czas na Zakazany Las.
           Kobieta rozejrzała się w poszukiwaniu znajomej, tlenionej czupryny. Stała na skraju lasu, ubrana w brązową szatę z obszernym kapturem narzuconym na głowę. Był to strój znany wśród podróżników i wędrowców, a młodym aurorom zależało, by nie rzucać się w oczy.
— Tu jesteś, Granger — znany jej głos rozległ się po lewej stronie, a Hermiona szybkim ruchem odwróciła się w tamtą stronę. I faktycznie, Draco Malfoy stał, opierając się o drzewo, a zwichrzone blond włosy opadały mu na czoło. Na jego ustach jak zwykle wymalowany był kpiący uśmiech, którego tak bardzo miała już dość.
— Idziemy? — spytała ostrym tonem i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę lasu.
           Szła cicho, za sobą cały czas słysząc jego kroki. W ciągu ostatnich paru godzin nasłuchała się tak dużej liczby uwag na swój temat, że jedynym, czego pragnęła było wypicie dobrej, gorzkiej kawy i zanurzenie się w jakiejś ciekawej lekturze. Teraz jednak musiała myśleć o czymś innym. W prawej ręce ściskając różdżkę, pozwoliła, by jej zmysły przesiąknęły atmosferą lasu. Zszokowało ją to, jak mało w nim było śniegu. Korony drzew były tak gęste, że przedostawało się przez nie zaledwie trochę białego puchu. Nie pasujący do pory roku zapach trawy i drzew uderzył ją, ale wyczuwała coś niepokojącego, co cały czas wisiało w powietrzu. Szła coraz dalej zagłębiając się w ciemną plątaninę roślin, raz po raz odginając różdżką jakąś gałąź lub korzeń, by ułatwić sobie przejście. W końcu, gdy było ich tak dużo, że przedostanie się bez użycia magii stało się prawie niemożliwe, a ciemność dominowała jej zmysł wzroku, zatrzymała się. Wtedy usłyszała głosy.
— Ty i twoje cholerne pomysły! Dobrze wiesz co się stanie, jak plan się nie uda!  — Hermiona już miała podejść bliżej w stronę, z której dochodziły głosy, jednak chwilę później została przyciśnięta do drzewa. Jedna z silnych dłoni znalazła się na jej ustach, a druga trzymała różdżkę, teraz wbitą boleśnie w jej szyję.
— Spróbuj tylko pisnąć, Granger, a pożałujesz — usłyszała cichy szept obok swojego ucha, który sprawił, że aż zatrzęsła się ze wściekłości. Jak on śmiał jej rozkazywać?! Jak śmiał jej grozić?! To miała być osoba, której Kingsley postanowił dać drugą szansę?! "Każdy zasługuje na szansę", na Merlina! Jak tylko wrócą, samodzielnie napisze doniesie Ministrowi, że osoba, którą obdarzył takim zaufaniem, była nic nie wartym gnojkiem i najprawdopodobniej Śmierciożercą. Chwilę później jednak nie mogła się nad tym zastanawiać, bo głosy stały się wyraźniejsze, a kroki i dźwięki łamanych gałązek jeszcze głośniejsze.
— Chrzanić! Widzisz, w co nas wpakował twój niewyparzony język! Pożegnaj się z głową, Rowle!
           Hermiona drgnęła. Rowle - nazwisko śmierciożercy, przez którego odbyła się ich pierwsza misja. Jakiś wieśniak mówił, że widział go w pobliżgu Hogsmeade. Niestety nie udało się go przesłuchać, gdyż człowiek ten został zabity.
           Podniosła wzrok. Spojrzała na blondyna, który z wielkim skupieniem wpatrywał się w scenę za nią. Widać stamtąd musieli nadchodzić osobnicy. Delikatnie przesunęła głowę, wychylając się zza drzewa. Różdżka Malfoya zaczęła niebezpiecznie wbijać się w jej kark, jednak zignorowała to. Może był Śmierciożercą i dupkiem, ale nie idiotą.
          Zobaczyła dwóch mężczyzn, odzianych w czarne szaty, przedzierających się przez las. Jednym z nich faktycznie był Thorfinn Rowle - ten, którego Ronald określił mianem "blond dryblasa" - ale drugiego nie znała. Miał ciemne, bardzo krótkie włosy i parodniowy zarost, mógł mieć może czterdzieści parę lat. W ręce dzierżył krótką, prostą, czarną różdżkę.
           Obaj co chwilę zatrzymywali się. Rowle przykucał, a ten drugi, obcy, rozglądał się stojąc.
— Wiesz co, Garret, dość mam już twojego pieprzenia. — odezwał się blondyn, zwracając się do mężczyzny którego nazwał Garretem — Pomyśl lepiej co będzie, jeśli się nam powiedzie. Przecież wiesz, jak hojnie zostaniemy wynagrodzeni.
— Jeśli się nam powiedzie, kretynie. Który to już tydzień? Dziewiąty? Nadal bez sukcesu.
— Kretynie?! Mnie nazywasz kretynem?! — wykrzyknął Rowle, popychając swojego towarzysza. Ten wyciągnął różdżkę i już chciał rzucać zaklęcie, kiedy mężczyzna wytrącił mu ją z ręki.
On nie będzie zadowolony, że chcesz mnie zabić, ty parszywy...
— Zamknij się już lepiej — Garret  podniósł różdżkę i spojrzał wyzywająco na blondyna — i spróbuj zmienić to, w co nas wpakowałeś.
            Hermiona zdusiła westchnienie, kiedy mężczyźni podjęli wędrówkę. Czuła, że od drzewa, przy którym stała razem z Malfoyem dzielą ich metry, centymetry... Zamknęła oczy. Poczuła, jak on przyciska się do jej ciała, jak najbliżej, by jak najmniej było ich widać. Modliła się w duchu, by mężczyźni nie poszli tą drogą, nie obeszli drzewa, by zawrócili... Mogłaby przysiąc, że Draco czuł jak mocno biło jej wtedy serce. Chciała otworzyć oczy, jednak jedynym, co była w stanie ujrzeć był tors mężczyzny. Czuła jego przyśpieszony oddech na swoim policzku. Gdyby tylko to był Ron, mogłaby przysunąć się do niego bliżej, dać jakiś znak, że ona też się boi, że jeśli coś się stanie, to będą walczyć razem, gotowi, by wspólnie ponieść śmierć. Pragnęła w jakiś sposób dodać mu otuchy. Gdy kroki stały się tak bliskie, że potrafiła wyobrazić sobie minę Thorfinna, gdy zobaczył ich dwójkę ukrytych za drzewem, zacisnęła oczy.
           Tak, jak kroki niespodziewanie się pojawiły, tak zniknęły. Szelest łamanych gałęzi nikł powoli, w miarę oddalania się mężczyzn od ich drzewa, jednak Hermiona potrzebowała więcej czasu, by uzmysłowić sobie, że może już otworzyć oczy. Właściwie, nastąpiło to dokładnie w momencie, gdy kpiące warknięcie rozległo się tuż obok jej ucha.
— Już po wszystkim, Granger. Możesz mnie puścić.
Dopiero wtedy dziewczyna zorientowała się, że jedną ręką ściska połę płaszcza Malfoya, a drugą jego ramię. Puściła je, czując, jak na jej policzki wpływa rumieniec wstydu.
— Szczerze, myślałem, że gryfoni są odważniejsi. — były ślizgon zaśmiał się sarkastycznie, wygładzając kurtę w miejscu, gdzie przed chwilą wbiły się paznokcie kobiety.
— Sam przed chwilą trząsłeś się jak... fretka. — wycedziła mściwie Hermiona, dodając chwilę później — Choć jeśli mam być szczera, byłaby to obraza dla fretek.
Blondyn zacisnął zęby i ruszył przodem.
— Wracamy, Granger. Śpieszy mi się, żeby zmyć z siebie zapach szlamu. 

           Szkoda tylko, że Hermiona nie mogła zobaczyć uśmiechu, który błąkał się na jego ustach jeszcze długo po tym, kiedy opuścili Zakazany Las.









         W kominku płonął ogień, a cała komnata wypełniona była przyjemnym ciepłem, które Hermiona tak dobrze znała ze swoich czasów spędzonych w Hogwarcie. Jej nogi spoczywały wyciągnięte na brązowej kanapie, a ona sama popijała kawę i obserwowała Rona, który pogrążony był w pisaniu raportu o "poziomie wiedzy na temat Czarnej Magii uczniów Hogwartu". Gdzieś po drugiej stronie komnaty Draco Malfoy popijał Ognistą i wyglądał przez okno, ale była gryfonka postanowiła nie zawracać sobie nim głowy. Kiedy drzwi otworzyły się i weszła przez nie roześmiana Amanda, Hermiona zesztywniała. Nie wyrobiła sobie jeszcze zdania na temat młodszej siostry Naczelnej Dziwki Aurorów, jak nazywała Catrinę Ginny, po tym, jak ta przystawiała się do Harry'ego. Ron, opowiadając mniej więcej jak przebiegł mu dzień, wspomniał, że bez starszej panny Swanhield, Amanda zachowuje się nadzwyczaj normalnie i nawet dość inteligentnie, jednak Hermiona nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Obrzuciła blondynkę spojrzeniem, rejestrując fioletową koszulkę z satyny, której dekolt był tak głęboki, że była gryfonka była w stanie dostrzec pierwszą koronkę jej stanika, oraz czarną, krótką spódniczkę, z materiału imitującego skórę węża. Amanda jednak zdawała się nie zauważać, bądź nie zwracać uwagi na jej spojrzenie, gdyż rozsiadła się na fotelu obok i z uśmiechem na ustach odezwała się do Hermiony:
— Nie miałyśmy okazji się bliżej poznać, Hermiono, ale wiele o tobie słyszałam. Chyba przyszedł czas, by nadrobić zaległości.

           Od ostatniej rozmowy z Ginny, była gryfonka nie pamiętała, kiedy przy rozmowie ostatnio towarzyszyło jej uczucie tak dużej otwartości i szczerości względem siebie. Amanda Swanhield okazała się być osobą, którą najmniej spodziewałaby się zobaczyć w niej Hermiona. Blondynka opowiedziała kobiecie trochę o swoim życiu, o szkole Beauxbatons, do której uczęszczała. Była niesamowicie wygadaną i ciepłą osobą, tak, że szatynka dziwiła się, jak ktoś taki może mieć te same geny co Catrina Swanhield. Ponadto, nie umiała zrozumieć, dlaczego tak mądra dziewczyna chowała swoje atuty pod krótkimi spódniczkami i ciągłym udawaniem głupiej i naiwnej. Nie pytała jednak, czując, że nie był to dobry moment ani pora. Stwierdziła, że na razie nie będzie o tym myśleć i zacznie rozkoszować się chwilą i powrotem do starego, dobrego Hogwartu.





            Draco słuchał wesołego szczebiotu Amandy i krótkich wypowiedzi Granger, które siedziały gdzieś za jego plecami. Z jednej strony działało mu na nerwy, jak siostra Catriny może rozmawiać ze szlamą jakby była na tym samym szczeblu co oni, jednak z drugiej, ten wesoły chichot dwóch, dojrzałych już przecież - bo w końcu dziewiętnastoletnich - kobiet, sprawiał, że były Książę Slytherinu mógł zagłuszyć w jakiś sposób dzwoniące w głowie myśli. Ciągle jednak nie potrafił pozbyć się z mózgu wspomnienia poprzedniego wieczoru. Słowa Severusa Snape'a i jego wzrok, który kompletnie przewiercał duszę Dracona nie dawał mu spokoju.
           "Chyba nie jesteś aż takim głupcem, Draco. głos mężczyzny był druzgocący, ale blondyn starał się nie odwrócić wzroku. To, co robię, to już nie jest twoja sprawa, Snape. warknął i spróbował wyrwać rękę z uścisku, jednak na nic się to zdało. Póki jestem twoim wujem, wszystko co robisz jest moją sprawą. wycedził czarnowłosy w odpowiedzi. Nie podejrzewałem jednak, że okażesz się aż takim tchórzem. Nie jestem tchórzem odpowiedział Malfoy, siląc się na powagę, jednak jego głos bardziej przypominał pisk.
Słuchaj mnie uważnie, Draco. Rozmawiałem z twoją matką. Musisz zrobić to, o co cię prosi. Jesteś głuchy, Severusie? T o  n i e  j e s t  t w o j a  s p r a w a. blondyn akcentował dokładnie każdy wyraz, jednak jego kpina zdała się na nic. Uścisk na ramieniu wzmocnił się, a Snape wymierzył mu policzek. Draco zachwiał się, bardziej z szoku niż z bólu.
Pożałujesz, jeśli nie zrobisz tego, co mówię. Chcesz, żeby twoja matka przez ciebie umarła, rozpieszczony gówniarzu? głos mężczyzny brzmiał spokojnie, jednak blondyn bardzo wyraźnie wyczuł groźbę, która wbijała się w jego krtań, odbierając mu głos. Obaj, zarówno Severus jak i on wiedzieli, że Draco, choć w dzieciństwie spełniane były prawie wszystkie jego zachcianki, nie był rozpieszczany przez życie. Wuj wiedział jednak doskonale jak sprawić, by w sercu Malfoya Juniora pojawił się zarówno ból, jak i poczucie winy.Dobrze. powiedział cicho blondyn, spuszczając głowę. Spełnię twoją  p r o ś b ę." 




            Hermiona przemierzała korytarze Hogwartu, kierując się do kuchni. Przed chwilą skończyły się jej ostatnie zajęcia które miała z uczniami, a ona marzyła czymś dobrym do zjedzenia.
           Dochodziła siedemnasta, co znaczyło, że Ron i Amanda mieli lada chwila wrócić z patrolu. Dziś to Hermionie i Malfoyowi przyszło zostać nauczycielami i była gryfonka musiała przyznać, że było to o wiele przyjemniejsze, niż szukanie Śmierciożerców w Zakazanym Lesie.
           Szatynka skręciła za kolejny róg i zatrzymała się, widząc Dracona, szybkim krokiem wchodzącego do Pokoju Życzeń. Wiedziona gryfońską ciekawością pośpieszyła za nim, cicho wmykając się do środka, zanim drzwi się zamknęły.
          W środku panował chaos. Było to to samo miejsce, w którym Harry ukrył pamiętnik Toma Riddle'a. Hermiona nie rozumiała, co blondyn robił w tym miejscu, ale wydało się jej to podejrzane, tym bardziej, że mężczyzna zachowywał się, jakby wiedział co robi. Przypomniała sobie słowa Kingsleya, który przed wyjazdem poprosił ją, by uważała na to, co robi młody Malfoy. Zamierzała dotrzymać obietnicy.
           Poruszała się cicho, wśród gór i pagórków zgromadzonych przez lata przedmiotów. Draco przemierzał komnatę, dokładnie wiedząc, gdzie idzie. Gdy Hermiona zobaczyła ustawiony na środku przedmiot, również już wiedziała. Szafka Zniknięć. Malfoy otworzył drzwi i włożył coś do środka, jednak była gryfonka nie zdołała dojrzeć co to było. W tym czasie blondyn zamknął drzwi i czekał. Ona również czekała, kiedy sekundy zdały się zamienić w minuty, a minuty w godziny. Nie mogło minąć jednak więcej niż pięć minut, kiedy drzwi ponownie się otworzyły.
            Ze środka wyszedł nikt inny, niż Thorfinn Rowle, z towarzyszem w postaci Garreta. Hermiona zdusiła okrzyk. Ten karaluch... ten podły Śmierciożerca...
— Czego chcesz, Malfoy? Jakbyś nie wiedział, jesteśmy na misji. — Thorfinn warknął w stronę blondyna, jednak ten nawet nie drgnął.
— Jakbyś nie wiedział, Rowle — Draco wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do brody mężczyzny, sprawiając, że ten cofnął się o krok — to mam informacje z pierwszej ręki.
— Idioto, znowu chcesz nas wpędzić w kłopoty?! — tym razem odezwał się ciemnowłosy Śmierciożerca, popychając Thorfinna — Nie zapominaj lepiej, że Dracon jest wyżej rangą niż ty.
Hermiona powstrzymała się przed wybuchnięciem nerwowym śmiechem. Wbrew wszystkiemu nie potrafiła uwierzyć, że Malfoy tak dobrze ich wszystkich oszukał. Chce się zmienić, też coś.
— Przyszedłem was ostrzec. — wycedził wreszcie były Książę Slytherinu, a jego oczy zdawały się miotać pioruny — Jeszcze jeden taki wyskok, a wasza nieuwaga zostanie srogo ukarana.
— Ależ Smoku... o czym ty, do cholery, mówisz? — spytał Garret, jakby na przymilenie używając starego pseudnimu mężczyzny.
— Wczoraj, ja i ta szlama, Granger, patrolowaliśmy Zakazany Las. — na twarzy blondyna pojawił się kpiący uśmiech, w miarę jak na twarzy Śmierciożerców pojawiło się zrozumienie i strach — Próbuj zgadnąć, kogo zobaczyliśmy.
— Smoku, my... — wykrztusił Garret, jednak nie było to dobre posunięcie.
— Crucio! — wykrzyknął Malfoy w jego stronę, nieruchomo patrząc, jak brunet zwija się w bólu — Nigdy.więcej.mnie.tak.nie.nazywaj. — wycedził i zwolnił zaklęcie. Mężczyzna leżał na posadzce, dysząc ciężko.
— Jeszcze jeden taki występek i nie będę taki miły. — dodał blondyn i ruszył w stronę wyjścia.
             Hermiona potrzebowała jeszcze paru minut, żeby się uspokoić. W tym czasie Rowle, klnąc ciężko zdołał już pochwycić swojego towarzysza i razem z nim znów przejść przez Szafkę Zniknięć. Brązowowłosa otrzepała się i w miarę, jak wydarzenia poprzednich dziesięciu minut zaczęły na dobre docierać do jej mózgu, jej kroki przyśpieszały. Gdy przestąpiła próg komnaty, zaczęła biec.
             Musiała jak najszybciej znaleźć się w pokoju i opowiedzieć wszystko Ronowi. Potem, musieli jak najszybciej donieść o sytuacji Kingsleyowi. Sytuacja była bardzo poważna.
            Dziewczyna szybko zbiegała po schodach. Jeszcze trzy zakręty, jeszcze dwa i już opowie o wszystkim Weasleyowi. Do tej pory musiał już wrócić z patrolu.

           Pewnie jej zamierzenie by się spełniło, gdyby nie fakt pojawienia się na drodze Hermiony wyjątkowo irytującego duszka. I pewnie ex-gryfonka nie zawracałaby sobie nim w ogóle głowy, gdyby nie to, że ten wyjątkowo irytujący duszek akurat tę chwilę wybrał sobie, by zaprezentować światu swoją najnowszą piosenkę, o ile można nią było nazwać sklecone nieudolnie rymy.




Czy to nie Hermionka,
Cudowna ma potworka,
Spod znaku lwa,
Potworka ma.
Przed nią był tu Drakuś, 

Ślizgoński król piękności,
Co węża w godle ma,
Śliska jest sprawa ta...!


           Wtedy Hermiona zrozumiała.


poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział VIII

          Nie zawiodłam tym razem - obiecałam, jestem, wstawiam. Rodział krótki, smutny, ale bardzo dla mnie ważny. Lubiącym akcję obiecuję jednak, że w następnym będzie jej dużo. :)
Co do następnego - obstawiam 20.07.16 lub (bardziej prawdopodobne) 21.07.16, czyli za trzy dni.
Ogólnie rozdział jest utrzymany w smutnym tonie. Raczej przerywnik pomiędzy wszystkimi konspiracjami. Mam jednak nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Leth.




Soundtrack:
Sad Piano Music - No Piano


  Draco spacerował ciemnym korytarzem Hogwartu, w pamięci mając momenty, w których przemierzał dokładnie te same drogi. Zapadł już zmierzch, a przez okna zamku wlatywała srebrna łuna, nadająca chwili jeszcze większe znaczenie. Mężczyzna mógłby przysiąc, że czuł w dłoni ciężar zielonego jabłka, które parę lat temu niósł, idąc tym samym korytarzem.
          Ból głowy nie ustawał. Draco wyszedł z komnaty z zamiarem zaczerpnięcia świeżego powietrza, jednak nawet ono nie sprawiło, że poczuł się lepiej. Od śmierci Czarnego Pana bóle głowy stały się jego codziennością, niemym przypomnieniem, że za swoje czyny będzie musiał ponieść dożywotnią karę. Jego noce w większości były bezsenne, a jeśli jakimś cudem udało mu się choć na chwilę odpłynąć w senną krainę marzeń, budził się najwyżej parę godzin później, zlany potem, w głowie mający obrazy demonów, które miały prześladować go do końca jego marnego życia.
           Draco Malfoy cierpiał. Choć jego oczy zawsze pozostawały bez jakichkolwiek oznak emocji, a na twarzy nigdy nie malowała się ani radość, ani nawet smutek, maska szarości i obojętności miała nigdy nie opuścić jego twarzy, a to właśnie było powodem jego bólu. On, książę Slytherinu, ten najlepszy, najsilniejszy, najbogatszy, wyróżniony przez samego Czarnego Pana - kto mógłby wiedzieć, że schematem jego życia był strach? Któż mógłby przypuszczać, że Draco, poza byciem wielkim dupkiem i egoistą, był po prostu świetnym kłamcą? Och, jakże on kłamał, jaki był w tym dobry. Jak doskonale wiedział jak sprawić, by ludzie się go bali, by nigdy nie podważali żadnych jego słów. Jednak, w środku tego wszystkiego, w środku tego egoizmu i zadufania we własnej osobie, tam gdzieś pomiędzy dumą i pragnieniem niszczenia innym życia... głęboko zakorzeniony był strach. Kim byłby Draco, jeśli nie byłby synem Lucjusza? Czy byłby tak poważany, gdyby nie pochodził z wielkiego rodu Malfoyów? Kogo wybierałby sobie na przyjaciół? Czy Crabb i Goyle faktycznie byli ludźmi, przy których czuł się swobodnie? Czy zdecydował się na nich tylko dlatego, że w ich towarzystwie zawsze wyglądał mądrzej, a i oni wywodzili się ze znanych i bogatych rodów?
           Te pytania prześladowały go. Śnił o nich, spędzał godziny powtarzając je w głowie. On, Draco Malfoy, nie był wcale głupim człowiekiem. Gdyby był, Czarny Pan nie wybrałby go do tak trudnego zadania, jakim było zabicie Albusa Dumbledore'a. Ale, choć Draco tak mocno zarzekał się, jak wielki to dla niego zaszczyt, teraz nie był wcale taki pewien, czy był to faktycznie wyraz docenienia przez Czarnego Pana.
           Czy chciał się zmienić? Draco nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. Nie chciał. Nie potrafił. Jedyne, czego pragnął, była tylko odrobina spokoju. Jedna noc, przeżyta na śnie, a nie na odpędzaniu potworów z przeszłości. Jeden wieczór, podczas którego mógłby robić coś innego niż zapijanie bólu głowy - i bólu serca - alkoholem. Jeden dzień, w którym mógłby po raz pierwszy w życiu zrzucić z twarzy maskę obojętności i wreszcie  c o ś  poczuć. Ale, po całym tym czasie, nie wiedział, czy było to w ogóle możliwe. Pragnął jednego poranka... kiedy budząc się, poczułby na twarzy łaskoczące go promienie słońca, a jego ciało spoczywałoby przytulone do kobiety, którą by kochał. I jego wzrok, błądzący po jej błogiej, śpiącej twarzy... i delikatne łopotanie serca, kiedy otworzyłaby oczy.
Ale Draco wiedział. Wiedział, że było to marzenie niespełnione. Mógł jedynie wyobrażać sobie tę chwilę, kiedy w momencie zapomnienia wydawało mu się, że byłby w stanie jednak się zakochać. Wiedział, że nigdy miało to nie nastąpić. Był jak motyl, któremu urwano skrzydła, jak bezgwiezdna noc, jak kwiat, o którym już dawno zapomniano. I Draco był takim właśnie kwiatem. Białą różą, ze wszystkich sił, tak egoistycznie osłaniającą się kolcami, starając się, by nikt nie zauważył, jak bardzo delikatna i bezbronna jest w środku.
          Dracon wiedział, że prędzej czy później przyjdzie mu się ożenić. Miał świadomość, że jego małżonka nie będzie jego wyborem. Jeśli miało mu się poszczęścić, mogło paść na Pansy, która była jedną z nielicznych osób, dla których znaczył coś więcej niż dojście do jakiejś posady bądź, niegdyś, wpływy u Czarnego Pana. Jednak, jeśli miałby on wybrać sobie żonę, Pansy Parkinson nigdy nie byłaby jego wyborem. Owszem, miała całkiem zręczny umysł i była sprytna, jak przystało na ślizgonkę, jednak Draco jej nie kochał. Choć, jeśli miałby być w tym przypadku realistą, nie mógłby powiedzieć, by kiedykolwiek naprawdę kochał kogokolwiek. Jego matka była jedyną osobą, którą darzył głębszym uczuciem. Jednak złamała mu serce, wyznaczając go na gwaranta przysięgi, którą złożyła jego ojcu. Widział, jak to ją niszczyło. Obserwował jedyną osobę, która kiedykolwiek coś dla niego znaczyła i z dnia na dzień zauważał, jak umiera. I to i jego zjadało od środka.



Soundtrack:
Sad Piano Music - Can I Keep You


           Hermiona Granger podążała korytarzem, nie do końca wiedząc w jaką stronę zmierza. Próbowała przypomnieć sobie wszystkie chwile spędzone w tym miejscu, w jej drugim domu. Patrzyła na ławki pod oknami, mijała zakręty, a w głowie widziała siebie, lata wcześniej, spędzającą czas w tym samym miejscu. Tak dobrze znała wszystkie drogi, doskonale wiedząc, że umiałaby odnaleźć się w nich nawet z zamkniętymi oczami. Ta chwila była dla niej magiczna. Wyjątkowa. Jak powrót do wczesnych lat, kiedy nie była obarczona brzemieniem sławy, które było nieodłącznym dodatkiem bycia przyjaciółką Wybrańca, tą znaną Hermioną Granger, najmądrzejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw, jedną z Golden Trio.
Nie. Wtedy, lata temu, była tylko Hermioną. Trochę oderwaną od rzeczywistości gryfonką, kujonem, z za dużymi zębami i za bardzo rozczochranymi włosami. Pomyślała ile przeszła przez te wszystkie lata i uderzył ją fakt, jak bardzo się zmieniła. Jak bardzo wszyscy się zmienili. Nadal mogli na sobie polegać, jednak coś w ich relacji uległo zmianie, ale Hermiona nie umiała do końca stwierdzić co. Miała nadzieję, że był to tylko niepokój związany ze zmianą otoczenia, nieodłączny element dorastania. W głębi serca jednak wiedziała, że chodziło o coś znacznie większego i znacznie bardziej niebezpiecznego.
          Przeszła kolejne dwa zakręty i jej oczom ukazała się jakże znana jej ściana. Ściana prowadząca do Pokoju Życzeń, miejsca, z którym wiązało się wiele cudownych wspomnień. W tym momencie potrzebowała jednak tylko trochę spokoju i o tym właśnie pomyślała, a drzwi ukazały się w mgnieniu oka.

           W komnacie panował półmrok. Z kinkietów sączyło się żółto-pomarańczowe światło. Ściany obudowane były wielkimi półkami, na których spoczywały grube woluminy, a na środku pokoju stały dwa, wysokie fotele, obite czerwoną skórą. Obok nich Hermiona zobaczyła mały, szklany stolik, na którym stała butelka czerwonego wina i dwa kieliszki, z których jeden był do połowy pełny. Kobieta nie miała nawet czasu, by pomyśleć, iż ją to dziwi, gdyż rozległ się głos, który tak dobrze znała.
— No popatrz, Granger, nawet tu musimy na siebie wpadać. Zadziwiające. — następnie Draco Malfoy podniósł się z jednego z fotelów, kpiąco się uśmiechając. Była gryfonka zawahała się, jednak chwilę później przekroczyła próg komnaty.
— Chcę tylko trochę spokoju — powiedziała cicho, jednak śmiało, patrząc wytrwale w oczy mężczyzny — i jak widzę ty też. Chociaż raz postaraj się współpracować, Malfoy.
           Czekała na zaczepkę, na obelgę, na chamsko rzuconą odpowiedź, że był tu pierwszy i że ma się wynosić. Żadne słowa jednak nie padły, jedynie jego oczy, które wciąż śledziły każdy jej krok, wydawały się cicho szeptać zgodę. Hermiona podeszła do jednej z półek i niepewnie wyciągnęła pierwszą z brzegu książkę. Widząc starą wersję "Historii Hogwartu" uśmiechnęła się, po czym niepewnie zbliżyła się do fotela. Cały czas czuła na sobie wzrok mężczyzny i zawahała się.
— No siadaj, Granger. Przecież nie rzucę na ciebie crucio. — usłyszała warknięcie, z którego dobiegała jednak nutka kpiny. Kobieta mimowolnie uśmiechnęła się. Może nie było to miłe zaproszenie do konwersacji, jednak jakiś progres.
— Nie byłabym taka pewna. — zażartowała cicho, ale on się nie zaśmiał. Wyglądał, jakby go spoliczkowała.
— Przepraszam, Dra...
— Nie martw się. Nie brudziłbym sobie rąk taką szlamą, jak ty. — przerwał jej. Tym razem ona drgnęła, zszokowana. Nie obelgą, a tym, jak szybko zmienił się jego wyraz twarzy.
           Dopiero kiedy potem o tym myślała, uświadomiła sobie, że przez moment, przez ułamek sekundy zobaczyła prawdziwego Malfoya. W momencie pomiędzy jego kpiącym uśmieszkiem, a złością i obrzydzeniem, gdy znów nazwał ją szlamą. W chwili, kiedy na jego twarzy wypisany był szok, wszystkie karty Draco Malfoya były odkryte. Na jego talię składał się smutek, zwątpienie, przerażenie. Wtedy, kiedy maska obojętności pękła na jego twarzy.
           Hermiona nie odpowiedziała na obelgę. Nie odezwała się już więcej. Wślizgnęła się na fotel i wyczarowała sobie kubek gorącej kawy. Otworzyła książkę na pierwszej stronie i zaczęła czytać, udając, że nie czuje na sobie wzroku blondyna. Jej myśli jednak nie potrafiły się uspokoić. Raz po raz przeskakiwała nimi do chwili, kiedy na jego twarzy pojawiły się wreszcie emocje inne, niż obrzydzenie i kpina. Hermiona dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo zagubionym człowiekiem był Draco Malfoy. Uzmysłowiła sobie, że jego obojętność na krzywdę innych i zimne jak lód spojrzenie było tylko maską.  I może przez jej gryfońską szlachetność, zwykłą, ludzką ciekawość, poczucie winy, czy może po prostu przez fakt, że gdzieś, głęboko w jej sercu pojawiło się współczucie dla jego osoby, poprzysięgła sobie, że sprawi, iż ta maska znów, choć na chwilę, zniknie z jego twarzy.









           Draco wpatrywał się w byłą gryfonkę, teraz zatopioną w lekturze. Kosmyki brązowych loków, które wysunęły się z koka, opadały na jej czoło, sprawiając, że wyglądała wyjątkowo bezbronnie. On wiedział jednak, że gdyby tylko posłał w jej stronę jakieś zaklęcie, ona wykazałaby się wyjątkowo szybkim refleksem i zapewne zdążyła osłonić się przed jego skutkami. Opanował chęć ubliżenia jej - to do niej należał ruch, jednak najwidoczniej, postanowiła po prostu go zignorować. Trochę go to dotknęło, ale wiedział, że po prostu nie chciała prowokować kłótni.
           Westchnął i wstał, a i ona podniosła wtedy głowę, ale on nawet na nią nie spojrzał. Podszedł do okna i popatrzył na okryte śniegiem błonia. Prezentowały się tak melancholijnie, że i on sam zdawał się stać nagle trochę bardziej emocjonalny. Odwrócił się i popatrzył na dziewczynę, której oczy znów śledziły tekst "Historii Hogwartu". W jednej chwili poczuł chęć opowiedzenia jej o wszystkim. O Odrodzeniu, o planach jego ojca. Miał ochotę wygadać się jej, naczelnej szlamie Gryffindoru. Ale wtedy przypomniał sobie każdą chwilę, kiedy patrzyła na niego z odradzą. Moment, gdy uderzyła go w twarz, jej słowa o nim, począwszy od komentarza o wkupywaniu się do drużyny. Zacisnął pięści i wypuścił powietrze. Dopił resztkę wina i różdżką odesłał kieliszek. Wyszedł, mocno trzaskając za sobą drzwiami.
             Nie wiedział, gdzie się kieruje. Był wściekły. Pragnął tylko uciec, jak najdalej od tego miejsca. Od niej.
           Kiedy wpadł na jakąś osobę, nawet nie zamierzał przepraszać. Postąpił krok naprzód, z zamiarem kontynuowania spaceru. Na ręce poczuł jednak twardy uścisk, tak dobrze mu znany z czasów szkolnych.
— Dawno się nie widzieliśmy, panie Malfoy.
Draco poznał głos. Podniósł głowę, by napotkać dobrze znane mu spojrzenie Severusa Snape'a. 


(Ślizgon, węże i lalkarze, motywacją - komentarze :))

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział VII (wróciłam?)

        Co się stało? Wróciłam? Czyżby?
Na to wygląda, a przynajmniej taką mam nadzieję. Jestem znowu. Następny rozdział dodam w przeciągu czterech dni, kto wie, może postaram się jutro - mam nadmiar weny i postaram się wykorzystać go póki nie odejdzie.
Dziś minęło równo pięć miesięcy odkąd dodałam ostatni rozdział i nie czuję się z tym dobrze psychicznie. Nigdy jeszcze nie udało mi się skończyć bloga, ale wszem i wobec uroczyście przysięgam, że zrobię wszystko, by ten został zakończony. Jeśli tego nie zrobię, zgadzam się na każdą formę kary, możecie potraktować mnie cruciatusem, avadą, czy czym tam jeszcze chcecie.
Długość mi się podoba. Ogólnie rozdział też jest w porządku, choć chyba więcej gmatwa niż rozwiązuje, a dramione tutaj tyle, co kot napłakał. Bądź co bądź, czujcie się swobodnie by wyrazić swoją opinię. :)
Leth.


           Narcyza Malfoy była przerażająco blada. Pod jej oczami widniały okropne, ciemnogranatowe cienie, które Hermiona ostatnio tak często widywała na twarzy jej syna. Niegdyś piękne, zdrowe włosy teraz przyprószone zostały siwizną, a dumna postura, tak znamienita dla rodu zarówno Blacków jak i Malfoyów, teraz zastąpiona została chybotliwymi, niepewnymi krokami.
— Witajcie, wszyscy zgromadzeni. — Kingsley odezwał się, wzrokiem obejmując czarodziejów, którzy wypełniali salon. Jego oczy zatrzymały się na Harry'm. Postąpił krok na przód.
— Pewnie większość z was treść listu zna już na pamięć — powiedział po chwili konsternacji — dlatego nie będę zawracać wam głowy zbędnymi tłumaczeniami. Zakon Feniksa musi zostać reaktywowany. Od dziś, wszyscy stajecie się jego członkami. Wy i tylko wy. Wiem, że w ministerstwie aż roi się od zdrajców.
— Ale przecież... — George Weasley odezwał się, czując, że musi zabrać głos w tej sprawie — ...przecież wszyscy myśleliśmy, że wojna już się skończyła. Voldemort został zabity, a Śmierciożercy wtrąceni do Azkabanu. A i my ponieśliśmy w bitwie wiele... bolesnych... strat. — dodał, a za jego plecami rozległ się chór popierających go głosów. Czarodzieje do ostatniej chwili nie chcieli pogodzić się z myślą, że to nie koniec; że znów będą musieli stanąć do walki na śmierć i życie. Kolejny raz przyjdzie im z bezsilnością patrzeć na śmierć najbliższych.
— Przykro mi, George. — Kingsley zamknął oczy z westchnieniem i otworzył je dopiero po chwili, jakby musząc opanować emocje — Niestety, w obecnej sytuacji, wiadomo mi, iż prawdziwa wojna zaczęła się dopiero teraz.



          Hermiona leżała na łóżku w Norze, starając się przetrawić wszystkie informacje, które spadły na nią tego dnia. Wszystko posypało się w momencie, kiedy Narcyza Malfoy zabrała głos.
" Nie jestem zdolna, by opowiedzieć wam wszystko co wiem. Mój mąż zadbał o to, wiąże mnie teraz Przysięga Wieczysta. kobieta wzdrygnęła się a to, ile już wyjawiłam, wyniszcza mnie od środka. Jednak muszę to zrobić, dla niego... dla mojego synka. pani Malfoy odetchnęła głęboko, a Kingsley podał jej szklankę wody. Słudzy Czarnego Pana planują... zacięła się, a jej dłoń zaczęła drżeć niebezpiecznie —  planują... coś... coś strasznego. Nic się nie zakończyło. On... on... — na jej policzkach pojawiły się wypieki — on wróci..."           Sytuacji nie poprawiła chwila, gdy głos zabrała Ginny Weasley, opowiadając o swoim spotkaniu z panią Zabini i Lucjuszem. Jej opowieść o tajemniczym projekcie pod nazwą "Odrodzenie" sprawiło, że w sercach wszystkich na nowo wykiełkował strach. Następnie Kingsley ustalił, że na razie każdy postara się mieć oczy i uszy szeroko otwarte, a on sam, z pomocą zaufanych aurorów - tu na myśli miał oczywiście Hermionę, Harry'ego oraz Rona - spróbuje dowiedzieć się wszystkiego co tylko możliwe na temat nieznanego planu Śmierciożerców.
          Nawet nie usłyszała, kiedy Ron wślizgnął się do pokoju. Cicho zamknął drzwi i usiadł obok niej na łóżku. Kobieta delikatnie podniosła się i przymknęła oczy, kiedy wierzchem dłoni pogładził ją po policzku.
— Miona, nie martw się tym. Wszystko będzie dobrze. — powiedział, a ona wzdrygnęła się, słysząc jego słowa. Jak zwykle, cudowny, miły Ron, ze swoim optymistycznym nastawieniem, nawet nie biorący pod uwagę możliwości, że coś mogłoby pójść nie po jego myśli.
—  Nic nie będzie dobrze, Ronaldzie. — powiedziała, odtrącając jego dłoń, która ślepo błądziła po jej twarzy.
— Oj, Hermionko. Nie bądź pesymistką. Przecież to jasne, że wygramy. Mamy Harry'ego, on już raz pokonał Śmierciożerców, bez problemu zrobi to po raz drugi.
— Ron, nie słyszałeś Kingsleya? Harry ich nigdy nie pokonał.  M y  nigdy ich nie pokonaliśmy. — odepchnęła go delikatnie i wstała.
— Idę do kuchni. — oznajmiła, wychodząc.




Soundtrack:
Zero-project - Disabled Emotions Suite - Part 3


          Ginny wpatrywała się w list, który dostała już od dziesięciu minut. Czytając go po raz setny, mogła przysiąc, że znała na pamięć każde słowo, a ten styl pisma rozpoznałaby o każdej porze dnia i nocy.
          Kiedy czarna sowa zastukała w jej okno, dochodziła jedenasta wieczorem. Ginevra jednak, po odczytaniu treści listu od razu zerwała się z łóżka, na czerwoną, bawełnianą piżamkę narzucając jedynie płaszcz. Nie przejmowała się zbytnio faktem, że był środek zimy i jak najszybciej popędziła w stronę jeziorka, które mieściło się na pięć minut biegiem od Nory.
Kiedy dotarła, już czekał. Ubrany w czarną szatę, ciemne spodnie i również czarną koszulę, prezentował się bardzo tajemniczo. Przystanęła, widząc go, nie wiedząc, jak powinna się do niego odnosić. Poprawiła włosy i szybkim, ale dumnym krokiem podeszła do drzewa, przy którym stał.
          — Witaj. — odezwał się, jakby od niechcenia, jednak rudowłosa dziewczyna czuła, że był spięty. — Już myślałem, że nie przyjdziesz.
— Nie jestem głupia. — odparła, a na jego ustach pojawił się zawadiacki uśmieszek, kompletnie nie współgrający z napięciem, które wyczuwała w jego spojrzeniu. 
Jasne, że nie. Inaczej przyszłabyś z obstawą w postaci któregoś z twoich głupkowatych braci. — A ja myślałam, że mili ślizgoni istnieją. Cóż, jak widać się myliłam. — wypaliła dziewczyna, widząc, jak uśmiech znika z ust czarnoskórego mężczyzny.
— Przejdźmy do rzeczy, Weasley. — spojrzał na nią i oparł się o drzewo.
— Słucham.
— To, co słyszałaś... wtedy, na treningu. Kiedy moja matka rozmawiała ze starym Malfoyem... musisz zrozumieć, że to ciebie nie dotyczy. I nawet nie waż się komukolwiek o tym wypaplać. — powiedział cichym, ale ostrzegawczym tonem, delikatnie się do niej przysuwając.
Ginny zacisnęła usta. Gdyby tylko wiedział, jaką sensację wywołała na spotkaniu Zakonu... nagle jednak poczuła bardzo dziwne, silne uczucie. Coś na wzór, jakby ktoś chciał dostać się do jej głowy...
— Zabini! — krzyknęła i bez zastanowienia popchnęła mężczyznę, który zatoczył się. Wyciągnęła różdżkę, gotowa rzucić upiorgacka, jednak on tylko się zaśmiał, co zbiło ją z tropu.
— Nadal tak samo zręczna, to dobrze. Już się bałem, że po upadku straciłaś formę, Weasley. Widzę jednak, że Potter nie próżnował i nauczył cię czegoś pożytecznego.
— ...słucham? — wykrztusiła dziewczyna, nie rozumiejąc nic z tego, co do niej mówił.
— Chodzi mi o oklumencję, oczywiście. Nie martw się, nie chciałem zobaczyć twoich nocnych zabaw z Potterem, jeśli o to ci chodzi. Nieszczególnie zależy mi na autodestrukcji.
Zabini roześmiał się z własnego żartu i postąpił kilka kroków. Schylił się, a gdy jego twarz znajdowała się w odległości zaledwie paru milimetrów od jej ucha, wyszeptał:
— Chciałem się tylko dowiedzieć, czy na pewno wszystko, co ci teraz powiem nie ujrzy nigdy światła dziennego. Ale nie będę powtarzał po raz drugi, więc słuchaj uważnie, Weasley. — pociągnął ją za ramie, przyciągając do siebie jeszcze bliżej, a następnie odwrócił, sprawiając, że znalazła się w potrzasku pomiędzy nim, a drzewem. Wtedy przysunął się bliżej, a jego głos, jeszcze cichszy niż wcześniej, wypełnił jedyną przestrzeń między nimi, która pozostała.
— Zapamiętaj dokładnie wszystko, co ci teraz powiem i powtórz to tylko zaufanym osobom. Nawet nie wiesz ile ryzykuję. — jedną ręką uniósł jej podbródek, zmuszając, do spojrzenia jej w oczy. Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała.
— Słuchaj, Weasley. — wyszeptał — Odrodzenie. Tam jest ślisko. Emanuell Varco. Hasło to morituri te salutant. Nim dziewczyna zdołała mrugnąć, rozległ się trzask, a uścisk na jej ramionach zniknął. Zabini aportował się.
          Była gryfonka oparła się o drzewo, oddychając głęboko. Próbowała przetrawić wszystko, co powiedział jej mężczyzna, w tym samym momencie powtarzając każde słowo w głowie, by niczego nie zapomnieć. Odrodzenie, ślisko, Emanuell Varco, Morituri te salutant, odrodzenie, ślisko, Emanuell Varco, Morituri te salutant, odrodzenie, ślisko...

          Prawie zapomniała o powtarzaniu, kiedy w jej głowie pojawiła się myśl, że woda kolońska Zabiniego miała naprawdę przyjemny zapach.





           Było już południe, kiedy Miranda zapukała do drzwi od gabinetu Hermiony. Weszła, słysząc ciche "proszę" i postawiła przed zawaloną dokumentami kobietą kubek parującego napoju.
— Pomyślałam, że przyda ci się chwila przerwy. Przepracowujesz się, moja droga. — dziewczyna uśmiechnęła się życzliwie, ale była gryfonka nie odpowiedziała, notując coś skrzętnie w czarnym notatniku.
           Minął tydzień, odkąd Ginny przybiegła nocą do pokoju Hermiony, roztrzęsiona, ale i podekscytowana, i opowiedziała jej przedziwne spotkanie z czarnoskórym mężczyzną, znanym również pod nazwiskiem Zabini. Od tego czasu, całe Golden Trio oraz reszta rodziny Weasleyów całe dnie zaprzątała sobie głowy zagadkowymi terminami, które wyszeptał do ucha Ginevry były ślizgon, a choć rudowłosa starała się na treningach dać mu jakiś znak, albo zacząć rozmowę na ten temat, on albo udawał, że nie słyszał, albo przerywał jej i zmieniał tory rozmowy. Ginny zdała sobie sprawę, że więcej się już od niego nie dowie, a zagadkę przyjdzie im rozwiązać samemu, jednak o ile Hermiona uważana była za najmądrzejszą kobietę od czasów Roweny Ravenclaw, w tym temacie pozostawała kompletnie bezsilna.
Odrodzenie. Tam jest ślisko. Emanuell Varco. Hasło to morituri te salutant. Na pierwszy ogień wzięła tajemnicze imię i nazwisko, myśląc, że może Emanuell Varco miał być ich następnym informatorem, który rozwiałby trochę tajemnicę dziwnych terminów. Jednakże, o ile rzekomy Emanuell w ogóle istniał, musiał żyć ukryty pod fałszywym nazwiskiem, bowiem nikt o takim imieniu nie widniał w żadnym spisie czarodziejów, który przekartkowała.
           — Hermiono? Jesteś jeszcze ze mną, czy ktoś cię spetryfikował? — usłyszała znajomy śmiech Mirandy, machającej jej dłonią przed twarzą.
— Ach, tak, wybacz, Mir. — uśmiechnęła się do dziewczyny przepraszająco — Ostatnimi czasy jestem dość... zamyślona.
— Zauważyłam. — uzdrowicielka zachichotała — Cóż, w takim razie nie będę ci przeszkadzać. Daj znać jeśli będziesz czegoś potrzebować, wiesz gdzie mnie szukać — mrugnęła.
Nie dane jej było jednak spełnić oświadczenia, gdyż w momencie, gdy postąpiła krok w stronę drzwi, one otworzyły się z hukiem.
          Do środka wparowały dwie, piękne, długonogie blondynki. Catrina Swanhield ubrana była w czarne, skórzane spodnie i oliwkowej barwy bluzkę z szyfonu, która doskonale kontrastowała z jej jasną cerą. Na nogach miała czarne szpilki, a na jej szyi połyskiwała piękna, srebrna kolia. Zaraz za nią do gabinetu wkroczyła, równie dumnym krokiem, Amanda Bethany Swanhield, której piękną sylwetkę podkreślała czarna, krótka sukienka ze złotymi wykończeniami. Choć starała się wyglądać równie wyniośle jak siostra, która aż zionęła tą arystokratyczną aurą, którą Hermiona tak dobrze znała dzięki Malfoyowi, wyglądała jedynie jak jej trochę głupsza kopia.
— Czego tu chcecie? - Hermiona wstała, wlepiając w siostry swoje spojrzenie. Poczuła wzrok Catriny, lustrujący ją od góry do dołu i poczuła, jak na jej policzki wpływa rumieniec. Mimo woli pomyślała o nieco spranych, czarnych jeansach i zwykłym, rozciągniętym, brązowym swetrze, w które była ubrana. Opanowała chęć, by poprawić rozczochranego, niedbałego koka, w którego wetknęła różdżkę, by się nie rozleciał i dumnie uniosła podbródek.
— Ach, te szlamy — teatralnie wzdychnęła Catrina — wydaje im się, że wolno im takim tonem zwracać się do nas, czystokrwistych, gdy w rzeczywistości nie są warte więcej od zwykłego skrzata domowego...
Hermiona już chciała odparować jakąś wyjątkowo ciętą ripostą, jednak przerwało jej ciche prychnięcie. Spojrzała w stronę, z której nadeszło i zobaczyła Malfoya, opierającego się o framugę ich wspólnych drzwi. Uśmiechał się ironicznie, a w jego oczach zobaczyła coś na wzór... wyczekiwania?
— Jeśli wydaje ci się, że dam się rozstawiać po kontach tylko dlatego, że masz urojenia wielkości, to się mylisz — warknęła wreszcie Hermiona, po czym uśmiechnęła się kpiąco do Draco — spytaj się Malfoya, jego nosek nigdy już nie odzyskał dawnego kształtu.
Tym razem to Miranda prychnęła, ledwo powstrzymując śmiech. W akcie solidarności ona również zabrała głos:
— A więc oto chodziło... wiesz, Draconie, od pierwszego momentu kiedy cię zobaczyłam, wydało mi się, że twój nos jest dziwnie... wgnieciony.
— Też to zauważyłaś!? — tym razem, ku zaskoczeniu wszystkich, osobą, która się odezwała była Amanda. Po chwili jednak zrozumiała, że powiedziała coś głupiego, widząc ostry wzrok siostry i zszokowane spojrzenia dwóch mugolaczek.
          Draco natomiast nadal się uśmiechał. Obserwował niemo rozgrywającą się przed nim scenę i nawet prawie nie uraził go komentarz gryfonki. Bądź co bądź, dobrze to rozegrała. Catarina została w potrzasku, zdradzona nawet przez swoją mało inteligentną siostrę. Draco naprawdę zastanawiał się, jakim cudem ta młoda została aurorem. Nie dziwił się jej rodzicom, ani swojemu ojcu, że postanowili nie wtajemniczać jej w... Ałć. Lewe ramię zapiekło niebezpiecznie. Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, gdyż Catrina znowu otworzyła usta.
— Nie będę zawracać sobie głowy na rozmawianie z  tobą, szlamo. Przyszłam, żeby cię, a właściwie was —  tu spojrzała na Malfoya i uśmiechnęła się zalotnie, po czym znów przeniosła wzrok na Hermionę — poinformować, że Kingsley wysyła was na misję, razem z moją siostrą i twoim, pożal się Boże, kochasiem, szlamo. Macie stawić się o piętnastej w jego gabinecie, opowie wam, jak będzie wyglądać misja. — warknęła i odwróciła się do wyjścia, jednak Hermiona nie mogła się powstrzymać.
— Twoja siostra potrzebuje adwokata, czy ma problemy z mówieniem? - spytała kpiąco, widząc, jak na twarzy Catriny pojawia się grymas złości.
— Nie martw się szlamo, Amanda nie miała problemu z przekazaniem twojemu... chłopakowi tej informacji. — Catrina zmrużyła oczy, chcąc dopiec byłej gryfonce, jednak ona tylko się zaśmiała.
— Ciągnie swój do swego — usłyszała głos Malfoya. Prawie zapomniała, że i on przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Zmroziła go wzrokiem; bądź co bądź Ron był jej chłopakiem - nie mogła przecież przyznać, że jej zdanie było podobne do zdania blondyna.
Catrina puściła to mimo uszu. Wyszła, trzaskając drzwiami, a wtedy Miranda wybuchnęła śmiechem. Również na twarzy Hermiony pojawił się nikły uśmiech. Dopiero chwilę później zdała sobie sprawę, że Draco nadal opiera się o framugę drzwi.
— Zgubiłeś się, Malfoy? — wyrwała go z zamyśleń, a on spojrzał na nią, początkowo niepewnie, jednak chwilę później na jego twarzy znów pojawiła się znajoma, pusta maska.
— Podziwiałem widoki, Granger. — odparł z kpiącym uśmiechem, po czym wrócił do siebie, zamykając cicho drzwi i zostawiając Hermionę w chwili konsternacji.






Soundtrack:
I Never Told You - Colbie Caillat


           Harry wszedł do przytulnej kuchni przeznaczonej dla aurorów. Hermiona, Ron, Malfoy i jedna z sióstr Swanhield opuścili biuro jakąś godzinę temu. Zostali wysłani do Hogwartu na dwa tygodnie, w ramach obserwacji jego okolic, oraz po to, by przeprowadzać dodatkowe lekcje z uczniami szkoły. Kingsley sam wpadł na pomysł zorganizowania takich warsztatów, które rzekomo miały mieć na celu poznania przez nastolatków pracy aurora. Jedynie Ron i Hermiona wiedzieli, że ich prawdziwym powodem było lepsze przygotowanie uczniów na przypadek wojny. Codziennie dwójka z nich miała zostać w Hogwarcie i prowadzić lekcje, a druga para przeprowadzała anonimowy obchód po Hogsmeade i błoniach.
           Wybraniec podszedł do jednej z szafek i wyjął kubek, z zamiarem zrobienia sobie mocnej kawy. On również zarywał noce na próbach rozwiązania zagadki, na którą Zabini naprowadził Ginny.
           Ginny. Był z nią już tak długo, jednak od czasu reaktywacji Zakonu czuł, że powoli się od siebie oddalają. Właściwie, to wrażenie prześladowało go od chwili, kiedy jego rudowłosa miłość dostała się do drużyny. Ich czasy pracy zazwyczaj nie pokrywały się; Ginny treningi miała codziennie rano i wieczorem, podczas gdy on w biurze spędzał całe popołudnia, nie mówiąc już o dniach, kiedy był oddelegowywany na misje. Zostawały im noce, jednak noce nie były wystarczające. Harry czuł, że dziewczyna zaczyna odnosić się do niego z większym dystansem, odkąd i noce przestały być jej, bo wybraniec spędzał je na przeglądaniu dokumentów czy pisaniu raportów. Nie tak wyobrażał sobie życie z nią, choć pracę aurora pokochał całym sercem. Zazdrościł Ronowi i Hermionie, choć wiedział od rudowłosego przyjaciela, że i w ich związku nie było idealnie. Ron cały czas czekał na deklarację miłości ze strony Hermiony, ona jednak nie nadchodziła. Harry dobrze wiedział, że Weasley już pół roku temu kupił pierścionek zaręczynowy. Nadal czekał jednak na te dwa słowa, których dotąd nie usłyszał - i Potter bał się, że nie usłyszy. Wiedział, czego brakowało Hermionie. Ron, choć cudowny, lojalny przyjaciel, nie miał w sobie nic z mężczyzny, który był pierwszą miłością Hermiony, Wiktora Kruma. Harry'ego to martwiło, jednak jeszcze bardziej bał się, że jego własny związek się rozleci. Od jak dawna nie był na randce z Ginevrą? Jak dawno temu doszło między nimi do zbliżenia? Kiedy był ostatni raz, kiedy powiedział jej, że ją kocha? Nie wiedział. Mogła to być kwestia tygodni, miesięcy. Tęsknił za nią, ale ona powoli zaczynała przestawać ubiegać się o jego towarzystwo. I wcale się jej nie dziwił, tyle razy odsyłał ją z kwitkiem, gdy przychodziła do niego w nocy, albo gdy wieczorem próbowała wyciągnąć go na spacer. Wieczne "nie mam czasu Ginny, przepraszam", "porozmawiamy rano, kochanie", "nie dzisiaj, dziś nie mogę, Gin". Wiedział, że rozumiała, ale czuł też, że mimowolnie oddala się od niego.

— Problemy miłosne czy w pracy? — nagle z zamyślań wyrwał go słodki głos. Odwrócił się i spojrzał na uśmiechniętą Mirandę. Na jego twarzy musiał malować się szok, bo dziewczyna dodała:
— Wyglądasz, jakby ktoś potraktował cię cruciatusem. A poza tym, mieszasz tę kawę od dziesięciu minut.
Faktycznie, Harry myśląc nawet nie zdawał sobie sprawy, że cały czas miesza w kubku łyżeczką.
— Więc? — dziewczyna ponowiła pytanie.
— Właściwie oba. — odpowiedział, uśmiechając się. Miranda była ładną brunetką o zielonych oczach. Włosy kaskadą spływały jej na ramiona, a okrągła, ale ładna buzia zawsze była uśmiechnięta. Nie miał okazji nigdy porozmawiać z nią dłużej, wiedział jednak, że dziewczyna jest zawsze gotową do pomocy, a jednocześnie mądrą osobą, kompletnie jednak inną od wybuchowej Ginny, o której przed chwilą rozmyślał.
— Dziewczyna? — mrugnęła do niego Miranda, również wyjmując z szafki kubek, biorąc przykład z mężczyzny i postanawiając zrobić sobie kawy — Ginny Weasley, o ile dobrze pamiętam. — dodała, pamiętając artykuł o sławnych parach, który kiedyś czytała w Modnej Czarownicy.
— Tak... — odparł zmieszany Wybraniec. Wiedział, że Ginny nie podobałoby się, gdyby rozmawiał o niej z obcą dziewczyną za jej plecami. W tej chwili jednak potrzebował się wygadać, a Rona miał nie widzieć od dwóch tygodni, więc długo się nie zastanawiał. Podniósł wzrok, napotykając badawcze spojrzenie dziewczyny.
— Ona... ja... nie mam dla niej czasu. — odetchnął, upijając łyk kawy i skrzywił się, czując, jaka jest gorzka — To chyba największy problem. Ginny jest ścigającą w Zjednoczonych... ostatnimi czasy po prostu się mijamy. Wiele razem przeszliśmy, nie umiem zrozumieć, że zaczyna dzielić nas zwykły problem, którym jest brak czasu. Przecież to nic w porównaniu z innymi czynnikami, które mogły zaważyć nad naszym rozstaniem, jednak my zdawaliśmy się być ponad to...
— Rozumiem. — Miranda uśmiechnęła się smutno. Patrząc na Wybrańca widziała kompletnie innego człowieka, niż zawsze opisywany był w rubrykach w magazynach plotkarskich dla czarownic. Tam zawsze przedstawiany był jako pewny siebie mężczyzna, który zawsze wiedział jak wyjść z każdej opresji cało. Teraz jednak miała przed sobą zagubionego, małego chłopca o pięknych, zielonych oczach. Nieświadomie wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku. Nie wzdrygnął się, ale w jego oczach zobaczyła zaskoczenie, które sprawiło, że oprzytomniała i zabrała dłoń.
— Powinieneś z nią porozmawiać, jeśli faktycznie ci na niej zależy, Harry. — powiedziała, starając się nie zwracać uwagi na szok, który nadal nie zniknął z jego twarzy. Chwilę później jednak i on oprzytomniał, a dziewczyna kontynuowała — Często jest tak, że po zabiciu Voldemorta trudność może sprawiać nam zaparzenie kawy... — zakpiła cicho, a on uśmiechnął się. Faktycznie, jego umiejętności kulinarne pozostawiały wiele do życzenia — Pamiętaj jednak, że jeśli faktycznie tyle razem przeszliście, nie warto zaprzepaścić tego kiedy wszystko jest już dobrze.
— Masz rację. — Wybraniec spojrzał na nią. Była taka młoda i właściwie nie powiedziała mu niczego nowego, jednak coś w tonie jej głosu sprawiło, że wiedział, że musi się jej posłuchać.
— Zrobię to. Porozmawiam z nią, dzisiaj. A jutro ci opowiem. — uśmiechnął się, a ona odwzajemniła uśmiech.
Jeszcze wtedy nie wiedział, że nie będzie mu dane tego dnia spełnić deklaracji...




(Draco, Umbridge, elementarz, zamieść proszę tu komentarz! :D)

wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział VI



Pierwsza publikacja tego rozdziału nastąpiła 13.09.15.
Cały rozdział został zniknął. Nie jest wiadoma mi przyczyna.


Lumos! Dawno mnie tu nie było i czuję się naprawdę odrzucona swoją postawą z tego powodu. Naprawdę potrzebuję motywacji do dalszego kontynuowania tego opowiadania i mam szczerą nadzieję, że może się uda. Jestem zmuszona napisać ten rozdział od nowa. Niewiele pamiętam z jego pierwotnej wersji, jednak postaram się, by był jeszcze lepszy. Bardzo liczę na Wasze wsparcie w postaci komentarzy. Tymczasem - miłego czytania. Nox!
L. Vidiia






            Gdy dotarli na miejsce, na pierwszy rzut oka było widać, że stało się tam coś niedobrego. Drzwi od  domu były wyważone, a trawa na średniej wielkości podwórku była zwęglona, jakby przed chwilą przestała płonąć. Hermiona wymieniła z Jasmine zmartwione spojrzenie. Obie doskonale zdawały sobie sprawę, że właśnie straciły ważnego świadka. Jednak ważniejszym w tej chwili był sam fakt, że ten człowiek zginął. Oznaczało to tylko jedno - Śmierciożercy faktycznie pojawili się w Hogsmeade. Nie było innego wyjaśnienia.
- Pójdę przodem. - stwierdził Paul, przekraczając próg mieszkania, a Hermiona nie mogła wyzbyć się wrażenia, że wszystkie mięśnie Malfoya się spięły. Gdy popatrzyła jednak na jego twarz, zimne, nieprzeniknione spojrzenie sprawiło, że momentalnie zwątpiła w pierwotną myśl, jakoby były Ślizgon mógłby być czymś zmartwiony bądź zdenerwowany.
              Weszli po cichu do domu, kierując się za Paulem. W środku było ciemno i cicho, jak makiem zasiał. Porcelana potłuczonego wazonu walała się po podłodze, razem ze stertami pogniecionych pergaminów i zniszczonych książek. Hermionie krajało się serce na ten widok. Schyliła się i podniosła przypadkową książkę, której kartki pogniotły się, jakby ktoś przebiegał po niej w pośpiechu. Wygładziła okładkę i delikatnie odłożyła ją na regał, gdy usłyszała krzyk.

- Tutaj! Znalazłem go! - młoda czarownica wpadła do kuchni, w której znajdował się już Paul. Zaraz po niej w pomieszczeniu znaleźli się  i pozostali aurorzy. Hermiona rozglądnęła się po małym pomieszczeniu, a jej wzrok padł na bezwładne ciało starego mężczyzny, leżące za drewnianym, małym stolikiem.
- Nie żyje. Sprawdziłem. - powiedział cicho szatyn, jakby bojąc się, że dźwięk jego głosu mógłby go obudzić.
               Hermiona nie odezwała się. Podeszła do mężczyzny i zanim machnęła różdżką, wiedziała już, że jest martwy. Nie wypowiadając nawet zaklęcia, wywołała patronusa. Jasnobłękitna wydra wystrzeliła z jej różdżki.
- Nasz świadek został zamordowany. Nie żyje od co najmniej paru godzin. Przyślij właściwych ludzi. - wyrecytowała zachrypniętym głosem. Zaraz potem zwierzątko wyleciało przez okno, rozpływając się na niebie.
- Nic tu już po nas. - odezwała się Jasmine - Lepiej będzie, jeśli wrócimy do Ministerstwa. Kingsley pewnie będzie chciał mieć informacje ze źródła.





              Ginny Weasley szybowała po wielkim polu do gry w Qudditcha. Właśnie zaczął się trening, a ona już pędziła za kaflem. Trener podzielił cały zespół na dwie drużyny, tak by mogli trenować grę niczym na prawdziwym meczu. Rudowłosa właśnie ścigała Zabiniego, który zabrał piłkę w ostatniej chwili, głównie przez nieuwagę pałkarza z jej drużyny. Dziewczyna jednak nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Wiatr mierzwił jej włosy, ale plecy byłego Ślizgona były coraz bliżej. Tak, tak! W końcu znalazła się tak blisko, że gdyby wyciągnęła rękę, złapałaby koniec jego miotły. Gdy czarnoskóry obrócił się, słysząc świst miotły dziewczyny, ona wykorzystała jego chwilową nieuwagę i przepchnęła go na bok. Zabini nie spodziewał się tego ruchu i prawie by spadł, gdyby nie fakt, że przytrzymał się nogi Weasleyów, co niestety skutkowało tylko tym, że i ruda, kompletnie nie przewidująca tego ruchu, zsunęła się z miotły.

            Wylądowała pod nim, czując jego oddech na swoim policzku i ogromny ból kręgosłupa. Honor nie pozwolił jej jednak dłużej leżeć w tej dwuznacznej pozycji i z niemałym wysiłkiem strąciła z siebie ciało Ślizgona.
- Zabini! Powiedz mi, na Merlina, co to miało być!? – usłyszała głos trenera nad swoją głową – Nie rób więcej takich głupstw, bo będę musiał odesłać cię na ławę!
- Przepraszam. – Ginny jak przez mgłę usłyszała głos Blaise’a, który zdążył już wstać z ziemi. Wydała z siebie cichy jęk, którym zwróciła na siebie uwagę mężczyzn.
- Ginewra! Możesz wstać? – trener podbiegł do niej, a ona jęknęła cicho, że spróbuje. Z wdzięcznością chwyciła się dłoni mężczyzny. Michael, bo tak się nazywał, był przystojnym, blondwłosym dwudziestosiedmiolatkiem, swego czasu uczęszczającym do Hogwartu. Dostał się do Hufflepuffu, na zawsze stając się jego legendą, jako jeden z najlepszych graczy Quidditcha w całej szkole Magii.
- Zabini, odprowadź ją do naszego uzdrowiciela. Widzę, że bez silnego eliksiru się nie obejdzie. – stwierdził blondyn, widząc, że Ginewra z trudem utrzymuje się na nogach. Dziewczyna zachowała jednak jasność umysłu, dlatego, kiedy Zabini podszedł do niej i najzwyczajniej w świecie chwycił ją pod ramię,  była Gryfonka była bardziej niż zszokowana.
- Dasz radę iść sama, czy mam wziąć Cię na ręce? – uśmiechnął się zawadiacko, jednak przyjaźnie, sprawiając, że dziewczyna zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno nie był on zaginionym bliźniakiem Blaise’a Zabiniego, którego znała za szkoły. Młody mężczyzna musiał zauważyć jej konsternację i roześmiał się szczerze:
- Co, zdziwiona, że jestem w stanie dotknąć zdrajczyni krwi? Nie martw się Weasley, nie cały Slytherin jest taki jak Malfoy.
- Teraz tak mówisz? Jednak cały Slytherin tańczy jak im Malfoy zagra i nawet nie próbuj zaprzeczać, Zabini. Tchórzliwi kretyni, boicie się przeciwstawić tej tlenionej fretce. – wypaliła rudowłosa. Choć wiedziała, że nie powinna wyzywać chłopaka po tym, jak przyjaźnie się do niej odnosił, jej gryfońska duma wygrała. On jednak najzwyczajniej w świecie pokiwał głową, uśmiechając się smutno.
- Masz racje, niestety. Ale Malfoy ma wpływy. I nie jest taki zły, bądź co bądź. Trudno nazwać go dobrym przyjacielem, jednak jest lojalny…
- Och, powiedz jeszcze, że nie oszukuje i co roku na święta razem z tatusiem piecze pierniczki, a chyba się wzruszę. – ironizowała ruda, ocierając spod oka niewidzialną łzę. Po chwili jednak jęknęła z bólu, bo ten ruch sprawił, że od ramienia po koniec pleców przeszył ją paraliżujący ból.
- No dobra, Weasley. Lepiej doprowadzę cię do tego uzdrowiciela, bo ty chyba zaraz wykorkujesz. Dzięki ci Merlinie za tę ich gryfońską dumę, bo przynajmniej nie jęczy z bólu przy każdym kroku. – ostatnie zdanie mruknął do siebie pod nosem, a dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Były ślizgon, cholerny pachołek Malfoya i jeden z jego pionków, okazał się być kompletnie inny niż się spodziewała.
            Szli pustym korytarzem, mijając szatnie i kierując się do gabinetu uzdrowiciela. Zabini odprowadził ją do drzwi, deklarując, że zaczeka, na co dziewczyna odpowiedziała miłym uśmiechem i zniknęła za drzwiami gabinetu.




Soundtrack:
Zero-Project - Atumn Prelude



            Dziewczyna leżała na błękitnej kanapie w swoim gabinecie. W kominku palił się przyjemny ogień, a z małego radia dobiegała piękna melodia grana na fortepianie oraz skrzypcach. Kochała mugolską muzykę. Była taka piękna. Uwielbiała fakt, że była tworzona z serca. Że nie wystarczyło machnięcie magicznej różdżki, by harfa zaczęła grać, a flet wydał pierwsze dźwięki.

            Nagle, poczuła jego dotyk na swoim ramieniu. Nie usłyszała jak podszedł, ale ucieszyła się na jego widok. Mężczyzny swojego życia. Siedział obok niej i uśmiechał się do niej tym swoim niewinnym uśmiechem, tak jak zawsze to robił. Jeszcze chwila i poczuła jego wargi na swoich, delikatne w tej małej pieszczocie. Jego dłoń na jej policzku, a potem pocałunki stały się głębsze. I ona zaczęła je oddawać, ciesząc się chwilą, w której wreszcie mogli znaleźć się zupełnie sami. Wplątała dłonie w jego włosy, odwzajemniając każde, nawet najdelikatniejsze muśnięcie warg. Poczuła, jak zszedł na jej szyję, zostawiając na niej maleńkie, czerwone znamiona miłości. Wiedziała, że nie może dłużej czekać. Tak bardzo za nim tęskniła. Pomogła mu pozbyć się koszulki i z westchnieniem gładziła jego tors, podziwiając mięśnie brzucha. Były doskonałe w każdym calu, tak jak on i jego pocałunki, i jego dwudniowy zarost, i blizny od czarnoksięskich zaklęć, którymi pokryte były jego ramiona. Był jej własnym, prywatnym cudem. Jedyną osobą, która umiała sprawić, że odrywała się od rzeczywistości. Nie wiedziała co zrobi, kiedy przyjdzie dzień, w którym będą musieli się pożegnać.

- Kocham cię, Hermiono. – usłyszała jego zachrypnięty głos i tak, on też był idealny. Kochała jego brzmienie, było jak muzyka dla jej uszu, której mogłaby słuchać przez wieczność. Czuła, jak jego wargi zostawiają na jej ustach gorące ślady, wprawiając całe jej ciało w delikatne drżenie, którego nigdy nie chciała zapomnieć. Wymieniane pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, wręcz nie podobne do niego. Jego malinowe usta miały smak, który doskonale znała, jednak dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo się pomyliła. I wtedy już wiedziała, co musi odpowiedzieć na jego deklarację. A gdy oderwał się od jej ust i spojrzał w jej oczy, nie była ani trochę zdziwiona.
- Ja ciebie też, Draco.


Wtedy Hermiona Granger obudziła się.





Ginny odetchnęła z ulgą. Ból ustał, a ona mogła już stać na własnych nogach. Z uśmiechem podziękowała uzdrowicielowi i wyszła z pomieszczenia, w między czasie zaczynając już mówić do stojącego na korytarzu Zabiniego:
- Już wszystko w porządku, dosta… - nagle poczuła, że jego silne ciało przygwożdża ją do ściany; zapach wody kolońskiej zmieszanej z potem odurzył jej zmysły. Chciała krzyknąć, ale zacisnął dłoń na jej ustach, a po chwili usłyszała jego cichy szept tuż przy swoim uchu:
- Siedź cicho, Weasley. I módl się, żeby cię nie usłyszeli.
Przez chwilę nie rozumiała, o czym mówił. Chwilę później dobiegły ją jednak dwa głosy, jeden bardzo dobrze jej znany.

- Powiedz lepiej, co tu robisz, Lucjuszu? – nie znała tego kobiecego, wykwintnego tonu, który zdawał się emanować arystokracją i drogością. Ginny drgnęła jednak, słysząc znane imię, doskonale wiedząc, czyj głos zaraz usłyszy.
- Przyszedłem porozmawiać właśnie z tobą, droga pani. Twój skrzat doniósł mi, iż wybrałaś się odwiedzić Blaise’a w pracy, a ja nie miałem czasu by na ciebie czekać. Mamy do pogadania. – rudowłosa popatrzyła ze zdziwieniem na wciąż przygniatającego ją chłopaka. Wiedziała już, że to musi być jego matka, jednak nie rozumiała, dlaczego się przed nią chował. Oraz, jaki mogła ona mieć związek z Lucjuszem Malfoyem.
- Och, Lucjuszu. Daruj sobie te epitety i przejdź do sedna. Oboje wiemy, że jesteś tu w sprawie „Odrodzenia”
- Cicho, kobieto, cicho! – syknął starszy Malfoy, przerywając kobiecie w pół zdania – Ktoś mógłby nas tu usłyszeć!
- Niby kto, Lucjuszu? Wszyscy grają. Mów o co ci chodzi, spieszno mi zobaczyć mojego syna.
- Gdyby tylko Czarny Pan mógł wiedzieć, że przekładasz swoje sprawy ponad niego… - Ginny zadrżała. Spojrzała na Zabiniego, który mrużył oczy, a na jego twarzy wyraźnie malowała się złość.
- Przypomnę ci, Lucjuszu, że Czarny Pan raczej nie ma sposobności by się o tym dowiedzieć – kobieta zaśmiała się ironicznie – I pospiesz się. Nie mam całego dnia.
- Chciałem się tylko upewnić – powiedział zimnym jak lód tonem Malfoy, nie odpowiadając na zaczepkę – czy twój syn jest w stu procentach zdeklarowany, o wzięciu udziału w naszej… operacji.
- Jeszcze śmiesz pytać, Lucjuszu? To mój syn. Oczywiście, że jest zdeklarowany. Dobrze wiesz, że nie jesteśmy zdrajcami. Lepiej martw się o swojego synalka, bo posadka aurora zdaje się mu odpowiadać.
- Czasem zastanawiam się, jakim cudem dostałaś się do Slytherinu, bo sprytu w tobie za grosz. – odpowiedział chłodnym tonem mężczyzna. Ginny mogła wyobrazić sobie nieprzenikniony wyraz jego twarzy, jednak najbardziej zaniepokoiły ją wypowiedziane przez obojga słowa.
- Mówię poważnie, Malfoy. Uważaj na niego, bo jeszcze nas wszystkich zdradzi.
- Nie zapominaj, że jest na wyższym szczeblu niż ty i twój syn, Zabini. Wystarczy jedno jego słowo, a…
- Po prostu stul pysk, Lucjuszu. I pamiętaj, że wiele zależy od Dracona. Dlatego zamiast bezsensownie pieprzyć, po prostu postaraj się, by nic nie zepsuł. – skwitowała kobieta. Ginny usłyszała jeszcze jej kroki, niknące w oddali.
- Ach, ta szmata… - głos Malfoya odbił się echem po korytarzach, po czym on również odszedł.
            Blaise wreszcie zdjął dłoń z ust Ginewry i odsunął się od niej, głośno wypuszczając powietrze.
- Zabini! – rudowłosa krzyknęła, wpatrując się wściekle w byłego Ślizgona. Jeszcze parę sekund temu ślepo wierzyła, że mógł się zmienić.
- Zapomnij o wszystkim, co tu słyszałaś, Weasley. – usłyszała tylko jego cichy, zachrypnięty szept – Tak będzie lepiej dla ciebie. – następnie odwrócił się i odszedł, zostawiając dziewczynę samą. Natłok myśli rozsadzał jej głowę. Chciała pobiec za chłopakiem, jednak doskonale wiedziała, że żadna siła nie zdoła wydobyć z niego, co przed chwilą się stało. Zwłaszcza, że ona była tylko gryfonką, Weasleyówną, zdrajczynią krwi. Zaczęła analizować fakty, słowo po słowie, wszystko co usłyszała. „Odrodzenie”. „Czarny Pan”.” Operacja”. „Zdrada”. „Wszystko zależy od Dracona”. Nie rozumiała tego. Nic nie rozumiała. Wiedziała tylko, że musi się dowiedzieć.



Soundtrack:
Zero-Project - Disabled Emotions Suite (Part 5)


            Dom na Grimmauld Place 12 przepełniony był ludźmi. Hermiona siedziała przy ogromnym stole w jadalni, popijając herbatę jaśminową, którą zrobiła jej Molly. Harry, Ron i Ginny wyczekująco wpatrywali się w drzwi, czekając na przybycie Kingsleya. Całe Złote Trio było poruszone nowinami, które parę dni temu przyniosła do domu Ginewra i z trudem wyczekiwali momentu, w którym będą mogli powtórzyć je Ministrowi Magii, bez obawy, że będą podsłuchiwani.
Brązowowłosa omiotła cały salon i jadalnię długim, uważnym spojrzeniem. Musiała przyznać, że w duchu tęskniła za tymi znajomymi twarzami. Gdy napotkała twarz Seamusa Finnigana, uśmiechnęła się do niego delikatnie. Oboje wiedzieli, że światu czarodziejów znów zagraża niebezpieczeństwo. Oczy byłej Gryfonki prześlizgnęły się do rogu pomieszczenia. Na dość małej kanapie w tamtym miejscu ściskali się Hagrid i Madame Maxime, jednak oboje nie wydawali się być zbytnio zasmuceni tym faktem. Hermiona powstrzymała śmiech, widząc, jak gajowy Hogwartu niezbyt zręcznie zakłada kosmyk włosów za ucho olbrzymki. Następnie znów  przeniosła swój wzrok, tym razem na Neville’a Longbottoma, który otoczony był przez wianuszek dziewcząt. Hermiona prychnęła, gdy zobaczyła Hannę Abott uwieszoną na jego szyi. Dobrze pamiętała, jak w czasach szkolnych nawet z nim nie rozmawiała. Nagle Neville podniósł się jednak i z uśmiechem przeprosił zebrane wokół niego kobiety, przepychając się przez nie i przechodząc do Luny, która siedząc na odosobnionym fotelu czytała Żonglera, oczywiście do góry nogami. W jej niedbałego koka wetknięta była różdżka, natomiast na szyi wisiał zawieszony na rzemyku symbol Insygniów Śmierci. Luna nie wiele się zmieniła. Może jedynie jej uroda stała się delikatniejsza, sprawiając, że dziewczyna przypominała piękną, rozkwitającą lilię. Młody profesor podszedł do niej, a była Krukonka podniosła oczy z nad czasopisma. Chwilę później na jej ustach pojawił się przepiękny uśmiech.
Pomimo faktu, że wszyscy zdawali się być szczęśliwi i zadowoleni z ponownego spotkania w starym gronie, w powietrzu unosiła się nieprzyjemna aura tajemnicy i smutku. Każdy doskonale znał powód spotkania, co sprawiało, że choć na zewnątrz czarodzieje śmiali się i konwersowali ze sobą wesoło, w środku świetnie zdawali sobie sprawę, że mogą być to jedne z ostatnich chwil błogości, zanim mrok znów przesłoni ich życia. Przygnębienie malowało się na ich pozornie szczęśliwych twarzach, a pomimo, że usta większości z nich ułożone były w uśmiech, w oczach malował się strach przed tym, co nadejdzie.  
Hermiona doskonale pamiętała radość, gdy ciało Lorda Voldemorta przemieniło się w proch. Wszyscy mieli nadzieję, że od teraz już będzie dobrze. Że nie będą musieli się więcej bać, a smutek i żal straty więcej nie zagości w ich, i tak zmęczonych już cierpieniem sercach. Teraz natomiast, wszystko zdawało się wracać. Grimmauld Place 12 wypełniło się niewypowiedzianymi pytaniami, które każdy z nich przecież chciał zadać. Co teraz będzie? Czego mogą się spodziewać? Czy mają choć najmniejszą szansę, by wreszcie zakończyć tę wojnę?
Nagle, ni stąd ni zowąd w pomieszczeniu zrobiło się cicho. Nikt nie mówił, nikt się nie śmiał. Wszyscy stali w niemej ciszy, jakby czas nagle się zatrzymał. Wszyscy z pochylonymi głowami, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uszło z nich całe szczęście. Każdy wyczuł tę dziwną melancholię, o której przed chwilą myślała Hermiona. I nagle Seamus nie uśmiechał się już, tylko wpatrywał się nie widoczny punkt na swoich butach. Hagrid mocno ściskał dłoń Madame Maxime, a ona wpatrywała się w niego zmartwionymi oczami. Neville gładził delikatnie ramię Luny, która łapiąc jego wzrok starała się przekazać mu, że wszystko będzie dobrze, że przecież nic nie jest pewne, choć przecież sama w to nie wierzyła.
I pewnie ta chwila trwałaby jeszcze długo, gdyby nie skrzypnięcie zawiasów i postać Kingsleya Shackelbota, która wsunęła się do mieszkania. Nie byłoby w tym jednak nic dziwnego, jeśli pominąć fakt, że za nim do pomieszczenia weszła jeszcze jedna osoba. Osoba, którą Hermiona najmniej spodziewała się tu ujrzeć.
Narcyza Malfoy.






(proszę z całego serca o pozostawienie swojej opinii o tym rozdziale. ♥)

Zostań!

Proszę, jeśli przeczytałeś, nieważne - podobało Ci się czy nie, skomentuj! Zostaw po sobie jakikolwiek ślad, bo to moja jedyna motywacja! Z krytyką włącznie.