Pierwsza publikacja tego rozdziału nastąpiła 13.09.15.
Cały rozdział został zniknął. Nie jest wiadoma mi przyczyna.
Lumos! Dawno mnie tu nie było i czuję się naprawdę odrzucona swoją postawą z tego powodu. Naprawdę potrzebuję motywacji do dalszego kontynuowania tego opowiadania i mam szczerą nadzieję, że może się uda. Jestem zmuszona napisać ten rozdział od nowa. Niewiele pamiętam z jego pierwotnej wersji, jednak postaram się, by był jeszcze lepszy. Bardzo liczę na Wasze wsparcie w postaci komentarzy. Tymczasem - miłego czytania. Nox!
L. Vidiia
Gdy dotarli na miejsce, na pierwszy rzut oka było widać, że stało się tam coś niedobrego. Drzwi od domu były wyważone, a trawa na średniej wielkości podwórku była zwęglona, jakby przed chwilą przestała płonąć. Hermiona wymieniła z Jasmine zmartwione spojrzenie. Obie doskonale zdawały sobie sprawę, że właśnie straciły ważnego świadka. Jednak ważniejszym w tej chwili był sam fakt, że ten człowiek zginął. Oznaczało to tylko jedno - Śmierciożercy faktycznie pojawili się w Hogsmeade. Nie było innego wyjaśnienia.
- Pójdę przodem. - stwierdził Paul, przekraczając próg mieszkania, a Hermiona nie mogła wyzbyć się wrażenia, że wszystkie mięśnie Malfoya się spięły. Gdy popatrzyła jednak na jego twarz, zimne, nieprzeniknione spojrzenie sprawiło, że momentalnie zwątpiła w pierwotną myśl, jakoby były Ślizgon mógłby być czymś zmartwiony bądź zdenerwowany.
Weszli po cichu do domu, kierując się za Paulem. W środku było ciemno i cicho, jak makiem zasiał. Porcelana potłuczonego wazonu walała się po podłodze, razem ze stertami pogniecionych pergaminów i zniszczonych książek. Hermionie krajało się serce na ten widok. Schyliła się i podniosła przypadkową książkę, której kartki pogniotły się, jakby ktoś przebiegał po niej w pośpiechu. Wygładziła okładkę i delikatnie odłożyła ją na regał, gdy usłyszała krzyk.
- Tutaj! Znalazłem go! - młoda czarownica wpadła do kuchni, w której znajdował się już Paul. Zaraz po niej w pomieszczeniu znaleźli się i pozostali aurorzy. Hermiona rozglądnęła się po małym pomieszczeniu, a jej wzrok padł na bezwładne ciało starego mężczyzny, leżące za drewnianym, małym stolikiem.
- Nie żyje. Sprawdziłem. - powiedział cicho szatyn, jakby bojąc się, że dźwięk jego głosu mógłby go obudzić.
Hermiona nie odezwała się. Podeszła do mężczyzny i zanim machnęła różdżką, wiedziała już, że jest martwy. Nie wypowiadając nawet zaklęcia, wywołała patronusa. Jasnobłękitna wydra wystrzeliła z jej różdżki.
- Nasz świadek został zamordowany. Nie żyje od co najmniej paru godzin. Przyślij właściwych ludzi. - wyrecytowała zachrypniętym głosem. Zaraz potem zwierzątko wyleciało przez okno, rozpływając się na niebie.
- Nic tu już po nas. - odezwała się Jasmine - Lepiej będzie, jeśli wrócimy do Ministerstwa. Kingsley pewnie będzie chciał mieć informacje ze źródła.
Ginny Weasley szybowała po wielkim polu do gry w Qudditcha. Właśnie zaczął się trening, a ona już pędziła za kaflem. Trener podzielił cały zespół na dwie drużyny, tak by mogli trenować grę niczym na prawdziwym meczu. Rudowłosa właśnie ścigała Zabiniego, który zabrał piłkę w ostatniej chwili, głównie przez nieuwagę pałkarza z jej drużyny. Dziewczyna jednak nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Wiatr mierzwił jej włosy, ale plecy byłego Ślizgona były coraz bliżej. Tak, tak! W końcu znalazła się tak blisko, że gdyby wyciągnęła rękę, złapałaby koniec jego miotły. Gdy czarnoskóry obrócił się, słysząc świst miotły dziewczyny, ona wykorzystała jego chwilową nieuwagę i przepchnęła go na bok. Zabini nie spodziewał się tego ruchu i prawie by spadł, gdyby nie fakt, że przytrzymał się nogi Weasleyów, co niestety skutkowało tylko tym, że i ruda, kompletnie nie przewidująca tego ruchu, zsunęła się z miotły.
Wylądowała pod nim, czując jego oddech na swoim policzku i ogromny ból kręgosłupa. Honor nie pozwolił jej jednak dłużej leżeć w tej dwuznacznej pozycji i z niemałym wysiłkiem strąciła z siebie ciało Ślizgona.
- Zabini! Powiedz mi, na Merlina, co to miało być!? – usłyszała głos trenera nad swoją głową – Nie rób więcej takich głupstw, bo będę musiał odesłać cię na ławę!
- Przepraszam. – Ginny jak przez mgłę usłyszała głos Blaise’a, który zdążył już wstać z ziemi. Wydała z siebie cichy jęk, którym zwróciła na siebie uwagę mężczyzn.
- Ginewra! Możesz wstać? – trener podbiegł do niej, a ona jęknęła cicho, że spróbuje. Z wdzięcznością chwyciła się dłoni mężczyzny. Michael, bo tak się nazywał, był przystojnym, blondwłosym dwudziestosiedmiolatkiem, swego czasu uczęszczającym do Hogwartu. Dostał się do Hufflepuffu, na zawsze stając się jego legendą, jako jeden z najlepszych graczy Quidditcha w całej szkole Magii.
- Zabini, odprowadź ją do naszego uzdrowiciela. Widzę, że bez silnego eliksiru się nie obejdzie. – stwierdził blondyn, widząc, że Ginewra z trudem utrzymuje się na nogach. Dziewczyna zachowała jednak jasność umysłu, dlatego, kiedy Zabini podszedł do niej i najzwyczajniej w świecie chwycił ją pod ramię, była Gryfonka była bardziej niż zszokowana.
- Dasz radę iść sama, czy mam wziąć Cię na ręce? – uśmiechnął się zawadiacko, jednak przyjaźnie, sprawiając, że dziewczyna zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno nie był on zaginionym bliźniakiem Blaise’a Zabiniego, którego znała za szkoły. Młody mężczyzna musiał zauważyć jej konsternację i roześmiał się szczerze:
- Co, zdziwiona, że jestem w stanie dotknąć zdrajczyni krwi? Nie martw się Weasley, nie cały Slytherin jest taki jak Malfoy.
- Teraz tak mówisz? Jednak cały Slytherin tańczy jak im Malfoy zagra i nawet nie próbuj zaprzeczać, Zabini. Tchórzliwi kretyni, boicie się przeciwstawić tej tlenionej fretce. – wypaliła rudowłosa. Choć wiedziała, że nie powinna wyzywać chłopaka po tym, jak przyjaźnie się do niej odnosił, jej gryfońska duma wygrała. On jednak najzwyczajniej w świecie pokiwał głową, uśmiechając się smutno.
- Masz racje, niestety. Ale Malfoy ma wpływy. I nie jest taki zły, bądź co bądź. Trudno nazwać go dobrym przyjacielem, jednak jest lojalny…
- Och, powiedz jeszcze, że nie oszukuje i co roku na święta razem z tatusiem piecze pierniczki, a chyba się wzruszę. – ironizowała ruda, ocierając spod oka niewidzialną łzę. Po chwili jednak jęknęła z bólu, bo ten ruch sprawił, że od ramienia po koniec pleców przeszył ją paraliżujący ból.
- No dobra, Weasley. Lepiej doprowadzę cię do tego uzdrowiciela, bo ty chyba zaraz wykorkujesz. Dzięki ci Merlinie za tę ich gryfońską dumę, bo przynajmniej nie jęczy z bólu przy każdym kroku. – ostatnie zdanie mruknął do siebie pod nosem, a dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Były ślizgon, cholerny pachołek Malfoya i jeden z jego pionków, okazał się być kompletnie inny niż się spodziewała.
Szli pustym korytarzem, mijając szatnie i kierując się do gabinetu uzdrowiciela. Zabini odprowadził ją do drzwi, deklarując, że zaczeka, na co dziewczyna odpowiedziała miłym uśmiechem i zniknęła za drzwiami gabinetu.
Soundtrack:
Zero-Project - Atumn Prelude
Dziewczyna leżała na błękitnej kanapie w swoim gabinecie. W kominku palił się przyjemny ogień, a z małego radia dobiegała piękna melodia grana na fortepianie oraz skrzypcach. Kochała mugolską muzykę. Była taka piękna. Uwielbiała fakt, że była tworzona z serca. Że nie wystarczyło machnięcie magicznej różdżki, by harfa zaczęła grać, a flet wydał pierwsze dźwięki.
Nagle, poczuła jego dotyk na swoim ramieniu. Nie usłyszała jak podszedł, ale ucieszyła się na jego widok. Mężczyzny swojego życia. Siedział obok niej i uśmiechał się do niej tym swoim niewinnym uśmiechem, tak jak zawsze to robił. Jeszcze chwila i poczuła jego wargi na swoich, delikatne w tej małej pieszczocie. Jego dłoń na jej policzku, a potem pocałunki stały się głębsze. I ona zaczęła je oddawać, ciesząc się chwilą, w której wreszcie mogli znaleźć się zupełnie sami. Wplątała dłonie w jego włosy, odwzajemniając każde, nawet najdelikatniejsze muśnięcie warg. Poczuła, jak zszedł na jej szyję, zostawiając na niej maleńkie, czerwone znamiona miłości. Wiedziała, że nie może dłużej czekać. Tak bardzo za nim tęskniła. Pomogła mu pozbyć się koszulki i z westchnieniem gładziła jego tors, podziwiając mięśnie brzucha. Były doskonałe w każdym calu, tak jak on i jego pocałunki, i jego dwudniowy zarost, i blizny od czarnoksięskich zaklęć, którymi pokryte były jego ramiona. Był jej własnym, prywatnym cudem. Jedyną osobą, która umiała sprawić, że odrywała się od rzeczywistości. Nie wiedziała co zrobi, kiedy przyjdzie dzień, w którym będą musieli się pożegnać.
- Kocham cię, Hermiono. – usłyszała jego zachrypnięty głos i tak, on też był idealny. Kochała jego brzmienie, było jak muzyka dla jej uszu, której mogłaby słuchać przez wieczność. Czuła, jak jego wargi zostawiają na jej ustach gorące ślady, wprawiając całe jej ciało w delikatne drżenie, którego nigdy nie chciała zapomnieć. Wymieniane pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, wręcz nie podobne do niego. Jego malinowe usta miały smak, który doskonale znała, jednak dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo się pomyliła. I wtedy już wiedziała, co musi odpowiedzieć na jego deklarację. A gdy oderwał się od jej ust i spojrzał w jej oczy, nie była ani trochę zdziwiona.
- Ja ciebie też, Draco.
Wtedy Hermiona Granger obudziła się.
Ginny odetchnęła z ulgą. Ból ustał, a ona mogła
już stać na własnych nogach. Z uśmiechem podziękowała uzdrowicielowi i wyszła z
pomieszczenia, w między czasie zaczynając już mówić do stojącego na korytarzu
Zabiniego:
- Już wszystko w porządku, dosta… - nagle poczuła, że jego silne ciało
przygwożdża ją do ściany; zapach wody kolońskiej zmieszanej z potem odurzył jej
zmysły. Chciała krzyknąć, ale zacisnął dłoń na jej ustach, a po chwili
usłyszała jego cichy szept tuż przy swoim uchu:- Siedź cicho, Weasley. I módl się, żeby cię nie usłyszeli.
Przez chwilę nie rozumiała, o czym mówił. Chwilę później dobiegły ją jednak dwa głosy, jeden bardzo dobrze jej znany.
- Powiedz lepiej, co tu robisz, Lucjuszu? – nie znała tego kobiecego, wykwintnego tonu, który zdawał się emanować arystokracją i drogością. Ginny drgnęła jednak, słysząc znane imię, doskonale wiedząc, czyj głos zaraz usłyszy.
- Przyszedłem porozmawiać właśnie z tobą, droga pani. Twój skrzat doniósł mi, iż wybrałaś się odwiedzić Blaise’a w pracy, a ja nie miałem czasu by na ciebie czekać. Mamy do pogadania. – rudowłosa popatrzyła ze zdziwieniem na wciąż przygniatającego ją chłopaka. Wiedziała już, że to musi być jego matka, jednak nie rozumiała, dlaczego się przed nią chował. Oraz, jaki mogła ona mieć związek z Lucjuszem Malfoyem.
- Och, Lucjuszu. Daruj sobie te epitety i przejdź do sedna. Oboje wiemy, że jesteś tu w sprawie „Odrodzenia”…
- Cicho, kobieto, cicho! – syknął starszy Malfoy, przerywając kobiecie w pół zdania – Ktoś mógłby nas tu usłyszeć!
- Niby kto, Lucjuszu? Wszyscy grają. Mów o co ci chodzi, spieszno mi zobaczyć mojego syna.
- Gdyby tylko Czarny Pan mógł wiedzieć, że przekładasz swoje sprawy ponad niego… - Ginny zadrżała. Spojrzała na Zabiniego, który mrużył oczy, a na jego twarzy wyraźnie malowała się złość.
- Przypomnę ci, Lucjuszu, że Czarny Pan raczej nie ma sposobności by się o tym dowiedzieć – kobieta zaśmiała się ironicznie – I pospiesz się. Nie mam całego dnia.
- Chciałem się tylko upewnić – powiedział zimnym jak lód tonem Malfoy, nie odpowiadając na zaczepkę – czy twój syn jest w stu procentach zdeklarowany, o wzięciu udziału w naszej… operacji.
- Jeszcze śmiesz pytać, Lucjuszu? To mój syn. Oczywiście, że jest zdeklarowany. Dobrze wiesz, że nie jesteśmy zdrajcami. Lepiej martw się o swojego synalka, bo posadka aurora zdaje się mu odpowiadać.
- Czasem zastanawiam się, jakim cudem dostałaś się do Slytherinu, bo sprytu w tobie za grosz. – odpowiedział chłodnym tonem mężczyzna. Ginny mogła wyobrazić sobie nieprzenikniony wyraz jego twarzy, jednak najbardziej zaniepokoiły ją wypowiedziane przez obojga słowa.
- Mówię poważnie, Malfoy. Uważaj na niego, bo jeszcze nas wszystkich zdradzi.
- Nie zapominaj, że jest na wyższym szczeblu niż ty i twój syn, Zabini. Wystarczy jedno jego słowo, a…
- Po prostu stul pysk, Lucjuszu. I pamiętaj, że wiele zależy od Dracona. Dlatego zamiast bezsensownie pieprzyć, po prostu postaraj się, by nic nie zepsuł. – skwitowała kobieta. Ginny usłyszała jeszcze jej kroki, niknące w oddali.
- Ach, ta szmata… - głos Malfoya odbił się echem po korytarzach, po czym on również odszedł.
Blaise wreszcie zdjął dłoń z ust Ginewry i odsunął się od niej, głośno wypuszczając powietrze.
- Zabini! – rudowłosa krzyknęła, wpatrując się wściekle w byłego Ślizgona. Jeszcze parę sekund temu ślepo wierzyła, że mógł się zmienić.
- Zapomnij o wszystkim, co tu słyszałaś, Weasley. – usłyszała tylko jego cichy, zachrypnięty szept – Tak będzie lepiej dla ciebie. – następnie odwrócił się i odszedł, zostawiając dziewczynę samą. Natłok myśli rozsadzał jej głowę. Chciała pobiec za chłopakiem, jednak doskonale wiedziała, że żadna siła nie zdoła wydobyć z niego, co przed chwilą się stało. Zwłaszcza, że ona była tylko gryfonką, Weasleyówną, zdrajczynią krwi. Zaczęła analizować fakty, słowo po słowie, wszystko co usłyszała. „Odrodzenie”. „Czarny Pan”.” Operacja”. „Zdrada”. „Wszystko zależy od Dracona”. Nie rozumiała tego. Nic nie rozumiała. Wiedziała tylko, że musi się dowiedzieć.
Zero-Project - Disabled Emotions Suite (Part 5)
Dom na Grimmauld Place 12 przepełniony był ludźmi. Hermiona siedziała przy ogromnym stole w jadalni, popijając herbatę jaśminową, którą zrobiła jej Molly. Harry, Ron i Ginny wyczekująco wpatrywali się w drzwi, czekając na przybycie Kingsleya. Całe Złote Trio było poruszone nowinami, które parę dni temu przyniosła do domu Ginewra i z trudem wyczekiwali momentu, w którym będą mogli powtórzyć je Ministrowi Magii, bez obawy, że będą podsłuchiwani.
Brązowowłosa omiotła cały salon i jadalnię
długim, uważnym spojrzeniem. Musiała przyznać, że w duchu tęskniła za tymi
znajomymi twarzami. Gdy napotkała twarz Seamusa Finnigana, uśmiechnęła się do
niego delikatnie. Oboje wiedzieli, że światu czarodziejów znów zagraża
niebezpieczeństwo. Oczy byłej Gryfonki prześlizgnęły się do rogu pomieszczenia.
Na dość małej kanapie w tamtym miejscu ściskali się Hagrid i Madame Maxime,
jednak oboje nie wydawali się być zbytnio zasmuceni tym faktem. Hermiona
powstrzymała śmiech, widząc, jak gajowy Hogwartu niezbyt zręcznie zakłada
kosmyk włosów za ucho olbrzymki. Następnie znów
przeniosła swój wzrok, tym razem na Neville’a Longbottoma, który
otoczony był przez wianuszek dziewcząt. Hermiona prychnęła, gdy zobaczyła Hannę
Abott uwieszoną na jego szyi. Dobrze pamiętała, jak w czasach szkolnych nawet z
nim nie rozmawiała. Nagle Neville podniósł się jednak i z uśmiechem przeprosił
zebrane wokół niego kobiety, przepychając się przez nie i przechodząc do Luny,
która siedząc na odosobnionym fotelu czytała Żonglera, oczywiście do góry nogami.
W jej niedbałego koka wetknięta była różdżka, natomiast na szyi wisiał
zawieszony na rzemyku symbol Insygniów Śmierci. Luna nie wiele się zmieniła.
Może jedynie jej uroda stała się delikatniejsza, sprawiając, że dziewczyna
przypominała piękną, rozkwitającą lilię. Młody profesor podszedł do niej, a
była Krukonka podniosła oczy z nad czasopisma. Chwilę później na jej ustach
pojawił się przepiękny uśmiech.
Pomimo faktu, że wszyscy zdawali się być
szczęśliwi i zadowoleni z ponownego spotkania w starym gronie, w powietrzu
unosiła się nieprzyjemna aura tajemnicy i smutku. Każdy doskonale znał powód
spotkania, co sprawiało, że choć na zewnątrz czarodzieje śmiali się i
konwersowali ze sobą wesoło, w środku świetnie zdawali sobie sprawę, że mogą
być to jedne z ostatnich chwil błogości, zanim mrok znów przesłoni ich życia.
Przygnębienie malowało się na ich pozornie szczęśliwych twarzach, a pomimo, że
usta większości z nich ułożone były w uśmiech, w oczach malował się strach
przed tym, co nadejdzie.
Hermiona doskonale pamiętała radość, gdy ciało
Lorda Voldemorta przemieniło się w proch. Wszyscy mieli nadzieję, że od teraz
już będzie dobrze. Że nie będą musieli się więcej bać, a smutek i żal straty
więcej nie zagości w ich, i tak zmęczonych już cierpieniem sercach. Teraz
natomiast, wszystko zdawało się wracać. Grimmauld Place 12 wypełniło się
niewypowiedzianymi pytaniami, które każdy z nich przecież chciał zadać. Co
teraz będzie? Czego mogą się spodziewać? Czy mają choć najmniejszą szansę, by
wreszcie zakończyć tę wojnę?
Nagle, ni stąd ni zowąd w pomieszczeniu zrobiło
się cicho. Nikt nie mówił, nikt się nie śmiał. Wszyscy stali w niemej ciszy,
jakby czas nagle się zatrzymał. Wszyscy z pochylonymi głowami, jakby za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki uszło z nich całe szczęście. Każdy wyczuł
tę dziwną melancholię, o której przed chwilą myślała Hermiona. I nagle Seamus
nie uśmiechał się już, tylko wpatrywał się nie widoczny punkt na swoich butach.
Hagrid mocno ściskał dłoń Madame Maxime, a ona wpatrywała się w niego
zmartwionymi oczami. Neville gładził delikatnie ramię Luny, która łapiąc jego
wzrok starała się przekazać mu, że wszystko będzie dobrze, że przecież nic nie
jest pewne, choć przecież sama w to nie wierzyła.
I pewnie ta chwila trwałaby jeszcze długo, gdyby
nie skrzypnięcie zawiasów i postać Kingsleya Shackelbota, która wsunęła się do
mieszkania. Nie byłoby w tym jednak nic dziwnego, jeśli pominąć fakt, że za nim
do pomieszczenia weszła jeszcze jedna osoba. Osoba, którą Hermiona najmniej
spodziewała się tu ujrzeć.
Narcyza Malfoy.
(proszę z całego serca o pozostawienie swojej opinii o tym rozdziale. ♥)
(proszę z całego serca o pozostawienie swojej opinii o tym rozdziale. ♥)
Zastanawiałam się już czy porzuciłaś bloga, czy jednak wrócisz. Cieszę się, że jednak jesteś :)
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu trafiłam na Twojego bloga i wciągnęła mnie ta historia.
Ciekawa jestem jak się rozwinie fabuła, szczególnie ta relacja między Draco i Hermioną. Ten sen...
I ta cała sytuacja z rodzicami Draco...
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
We make our own sens...
They didn't want to get older
Tak! Tak! Wróciłaś!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak się cieszę!
Zajmuję już sobie miejsce, jak przeczytam to wrócę:)
A na tę chwile zapraszam do siebie na prolog nowego opowiadania:
http://granger-malfoy-magic-love.blogspot.com/
Buziaki,
Colleen
Rozdział bardzo ciekawy! Szkoda, że skończył się w takim momencie, bo z wielką chęcią przeczytałabym jeszcze ;-)
OdpowiedzUsuń