piątek, 15 lipca 2016

Rozdział VII (wróciłam?)

        Co się stało? Wróciłam? Czyżby?
Na to wygląda, a przynajmniej taką mam nadzieję. Jestem znowu. Następny rozdział dodam w przeciągu czterech dni, kto wie, może postaram się jutro - mam nadmiar weny i postaram się wykorzystać go póki nie odejdzie.
Dziś minęło równo pięć miesięcy odkąd dodałam ostatni rozdział i nie czuję się z tym dobrze psychicznie. Nigdy jeszcze nie udało mi się skończyć bloga, ale wszem i wobec uroczyście przysięgam, że zrobię wszystko, by ten został zakończony. Jeśli tego nie zrobię, zgadzam się na każdą formę kary, możecie potraktować mnie cruciatusem, avadą, czy czym tam jeszcze chcecie.
Długość mi się podoba. Ogólnie rozdział też jest w porządku, choć chyba więcej gmatwa niż rozwiązuje, a dramione tutaj tyle, co kot napłakał. Bądź co bądź, czujcie się swobodnie by wyrazić swoją opinię. :)
Leth.


           Narcyza Malfoy była przerażająco blada. Pod jej oczami widniały okropne, ciemnogranatowe cienie, które Hermiona ostatnio tak często widywała na twarzy jej syna. Niegdyś piękne, zdrowe włosy teraz przyprószone zostały siwizną, a dumna postura, tak znamienita dla rodu zarówno Blacków jak i Malfoyów, teraz zastąpiona została chybotliwymi, niepewnymi krokami.
— Witajcie, wszyscy zgromadzeni. — Kingsley odezwał się, wzrokiem obejmując czarodziejów, którzy wypełniali salon. Jego oczy zatrzymały się na Harry'm. Postąpił krok na przód.
— Pewnie większość z was treść listu zna już na pamięć — powiedział po chwili konsternacji — dlatego nie będę zawracać wam głowy zbędnymi tłumaczeniami. Zakon Feniksa musi zostać reaktywowany. Od dziś, wszyscy stajecie się jego członkami. Wy i tylko wy. Wiem, że w ministerstwie aż roi się od zdrajców.
— Ale przecież... — George Weasley odezwał się, czując, że musi zabrać głos w tej sprawie — ...przecież wszyscy myśleliśmy, że wojna już się skończyła. Voldemort został zabity, a Śmierciożercy wtrąceni do Azkabanu. A i my ponieśliśmy w bitwie wiele... bolesnych... strat. — dodał, a za jego plecami rozległ się chór popierających go głosów. Czarodzieje do ostatniej chwili nie chcieli pogodzić się z myślą, że to nie koniec; że znów będą musieli stanąć do walki na śmierć i życie. Kolejny raz przyjdzie im z bezsilnością patrzeć na śmierć najbliższych.
— Przykro mi, George. — Kingsley zamknął oczy z westchnieniem i otworzył je dopiero po chwili, jakby musząc opanować emocje — Niestety, w obecnej sytuacji, wiadomo mi, iż prawdziwa wojna zaczęła się dopiero teraz.



          Hermiona leżała na łóżku w Norze, starając się przetrawić wszystkie informacje, które spadły na nią tego dnia. Wszystko posypało się w momencie, kiedy Narcyza Malfoy zabrała głos.
" Nie jestem zdolna, by opowiedzieć wam wszystko co wiem. Mój mąż zadbał o to, wiąże mnie teraz Przysięga Wieczysta. kobieta wzdrygnęła się a to, ile już wyjawiłam, wyniszcza mnie od środka. Jednak muszę to zrobić, dla niego... dla mojego synka. pani Malfoy odetchnęła głęboko, a Kingsley podał jej szklankę wody. Słudzy Czarnego Pana planują... zacięła się, a jej dłoń zaczęła drżeć niebezpiecznie —  planują... coś... coś strasznego. Nic się nie zakończyło. On... on... — na jej policzkach pojawiły się wypieki — on wróci..."           Sytuacji nie poprawiła chwila, gdy głos zabrała Ginny Weasley, opowiadając o swoim spotkaniu z panią Zabini i Lucjuszem. Jej opowieść o tajemniczym projekcie pod nazwą "Odrodzenie" sprawiło, że w sercach wszystkich na nowo wykiełkował strach. Następnie Kingsley ustalił, że na razie każdy postara się mieć oczy i uszy szeroko otwarte, a on sam, z pomocą zaufanych aurorów - tu na myśli miał oczywiście Hermionę, Harry'ego oraz Rona - spróbuje dowiedzieć się wszystkiego co tylko możliwe na temat nieznanego planu Śmierciożerców.
          Nawet nie usłyszała, kiedy Ron wślizgnął się do pokoju. Cicho zamknął drzwi i usiadł obok niej na łóżku. Kobieta delikatnie podniosła się i przymknęła oczy, kiedy wierzchem dłoni pogładził ją po policzku.
— Miona, nie martw się tym. Wszystko będzie dobrze. — powiedział, a ona wzdrygnęła się, słysząc jego słowa. Jak zwykle, cudowny, miły Ron, ze swoim optymistycznym nastawieniem, nawet nie biorący pod uwagę możliwości, że coś mogłoby pójść nie po jego myśli.
—  Nic nie będzie dobrze, Ronaldzie. — powiedziała, odtrącając jego dłoń, która ślepo błądziła po jej twarzy.
— Oj, Hermionko. Nie bądź pesymistką. Przecież to jasne, że wygramy. Mamy Harry'ego, on już raz pokonał Śmierciożerców, bez problemu zrobi to po raz drugi.
— Ron, nie słyszałeś Kingsleya? Harry ich nigdy nie pokonał.  M y  nigdy ich nie pokonaliśmy. — odepchnęła go delikatnie i wstała.
— Idę do kuchni. — oznajmiła, wychodząc.




Soundtrack:
Zero-project - Disabled Emotions Suite - Part 3


          Ginny wpatrywała się w list, który dostała już od dziesięciu minut. Czytając go po raz setny, mogła przysiąc, że znała na pamięć każde słowo, a ten styl pisma rozpoznałaby o każdej porze dnia i nocy.
          Kiedy czarna sowa zastukała w jej okno, dochodziła jedenasta wieczorem. Ginevra jednak, po odczytaniu treści listu od razu zerwała się z łóżka, na czerwoną, bawełnianą piżamkę narzucając jedynie płaszcz. Nie przejmowała się zbytnio faktem, że był środek zimy i jak najszybciej popędziła w stronę jeziorka, które mieściło się na pięć minut biegiem od Nory.
Kiedy dotarła, już czekał. Ubrany w czarną szatę, ciemne spodnie i również czarną koszulę, prezentował się bardzo tajemniczo. Przystanęła, widząc go, nie wiedząc, jak powinna się do niego odnosić. Poprawiła włosy i szybkim, ale dumnym krokiem podeszła do drzewa, przy którym stał.
          — Witaj. — odezwał się, jakby od niechcenia, jednak rudowłosa dziewczyna czuła, że był spięty. — Już myślałem, że nie przyjdziesz.
— Nie jestem głupia. — odparła, a na jego ustach pojawił się zawadiacki uśmieszek, kompletnie nie współgrający z napięciem, które wyczuwała w jego spojrzeniu. 
Jasne, że nie. Inaczej przyszłabyś z obstawą w postaci któregoś z twoich głupkowatych braci. — A ja myślałam, że mili ślizgoni istnieją. Cóż, jak widać się myliłam. — wypaliła dziewczyna, widząc, jak uśmiech znika z ust czarnoskórego mężczyzny.
— Przejdźmy do rzeczy, Weasley. — spojrzał na nią i oparł się o drzewo.
— Słucham.
— To, co słyszałaś... wtedy, na treningu. Kiedy moja matka rozmawiała ze starym Malfoyem... musisz zrozumieć, że to ciebie nie dotyczy. I nawet nie waż się komukolwiek o tym wypaplać. — powiedział cichym, ale ostrzegawczym tonem, delikatnie się do niej przysuwając.
Ginny zacisnęła usta. Gdyby tylko wiedział, jaką sensację wywołała na spotkaniu Zakonu... nagle jednak poczuła bardzo dziwne, silne uczucie. Coś na wzór, jakby ktoś chciał dostać się do jej głowy...
— Zabini! — krzyknęła i bez zastanowienia popchnęła mężczyznę, który zatoczył się. Wyciągnęła różdżkę, gotowa rzucić upiorgacka, jednak on tylko się zaśmiał, co zbiło ją z tropu.
— Nadal tak samo zręczna, to dobrze. Już się bałem, że po upadku straciłaś formę, Weasley. Widzę jednak, że Potter nie próżnował i nauczył cię czegoś pożytecznego.
— ...słucham? — wykrztusiła dziewczyna, nie rozumiejąc nic z tego, co do niej mówił.
— Chodzi mi o oklumencję, oczywiście. Nie martw się, nie chciałem zobaczyć twoich nocnych zabaw z Potterem, jeśli o to ci chodzi. Nieszczególnie zależy mi na autodestrukcji.
Zabini roześmiał się z własnego żartu i postąpił kilka kroków. Schylił się, a gdy jego twarz znajdowała się w odległości zaledwie paru milimetrów od jej ucha, wyszeptał:
— Chciałem się tylko dowiedzieć, czy na pewno wszystko, co ci teraz powiem nie ujrzy nigdy światła dziennego. Ale nie będę powtarzał po raz drugi, więc słuchaj uważnie, Weasley. — pociągnął ją za ramie, przyciągając do siebie jeszcze bliżej, a następnie odwrócił, sprawiając, że znalazła się w potrzasku pomiędzy nim, a drzewem. Wtedy przysunął się bliżej, a jego głos, jeszcze cichszy niż wcześniej, wypełnił jedyną przestrzeń między nimi, która pozostała.
— Zapamiętaj dokładnie wszystko, co ci teraz powiem i powtórz to tylko zaufanym osobom. Nawet nie wiesz ile ryzykuję. — jedną ręką uniósł jej podbródek, zmuszając, do spojrzenia jej w oczy. Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała.
— Słuchaj, Weasley. — wyszeptał — Odrodzenie. Tam jest ślisko. Emanuell Varco. Hasło to morituri te salutant. Nim dziewczyna zdołała mrugnąć, rozległ się trzask, a uścisk na jej ramionach zniknął. Zabini aportował się.
          Była gryfonka oparła się o drzewo, oddychając głęboko. Próbowała przetrawić wszystko, co powiedział jej mężczyzna, w tym samym momencie powtarzając każde słowo w głowie, by niczego nie zapomnieć. Odrodzenie, ślisko, Emanuell Varco, Morituri te salutant, odrodzenie, ślisko, Emanuell Varco, Morituri te salutant, odrodzenie, ślisko...

          Prawie zapomniała o powtarzaniu, kiedy w jej głowie pojawiła się myśl, że woda kolońska Zabiniego miała naprawdę przyjemny zapach.





           Było już południe, kiedy Miranda zapukała do drzwi od gabinetu Hermiony. Weszła, słysząc ciche "proszę" i postawiła przed zawaloną dokumentami kobietą kubek parującego napoju.
— Pomyślałam, że przyda ci się chwila przerwy. Przepracowujesz się, moja droga. — dziewczyna uśmiechnęła się życzliwie, ale była gryfonka nie odpowiedziała, notując coś skrzętnie w czarnym notatniku.
           Minął tydzień, odkąd Ginny przybiegła nocą do pokoju Hermiony, roztrzęsiona, ale i podekscytowana, i opowiedziała jej przedziwne spotkanie z czarnoskórym mężczyzną, znanym również pod nazwiskiem Zabini. Od tego czasu, całe Golden Trio oraz reszta rodziny Weasleyów całe dnie zaprzątała sobie głowy zagadkowymi terminami, które wyszeptał do ucha Ginevry były ślizgon, a choć rudowłosa starała się na treningach dać mu jakiś znak, albo zacząć rozmowę na ten temat, on albo udawał, że nie słyszał, albo przerywał jej i zmieniał tory rozmowy. Ginny zdała sobie sprawę, że więcej się już od niego nie dowie, a zagadkę przyjdzie im rozwiązać samemu, jednak o ile Hermiona uważana była za najmądrzejszą kobietę od czasów Roweny Ravenclaw, w tym temacie pozostawała kompletnie bezsilna.
Odrodzenie. Tam jest ślisko. Emanuell Varco. Hasło to morituri te salutant. Na pierwszy ogień wzięła tajemnicze imię i nazwisko, myśląc, że może Emanuell Varco miał być ich następnym informatorem, który rozwiałby trochę tajemnicę dziwnych terminów. Jednakże, o ile rzekomy Emanuell w ogóle istniał, musiał żyć ukryty pod fałszywym nazwiskiem, bowiem nikt o takim imieniu nie widniał w żadnym spisie czarodziejów, który przekartkowała.
           — Hermiono? Jesteś jeszcze ze mną, czy ktoś cię spetryfikował? — usłyszała znajomy śmiech Mirandy, machającej jej dłonią przed twarzą.
— Ach, tak, wybacz, Mir. — uśmiechnęła się do dziewczyny przepraszająco — Ostatnimi czasy jestem dość... zamyślona.
— Zauważyłam. — uzdrowicielka zachichotała — Cóż, w takim razie nie będę ci przeszkadzać. Daj znać jeśli będziesz czegoś potrzebować, wiesz gdzie mnie szukać — mrugnęła.
Nie dane jej było jednak spełnić oświadczenia, gdyż w momencie, gdy postąpiła krok w stronę drzwi, one otworzyły się z hukiem.
          Do środka wparowały dwie, piękne, długonogie blondynki. Catrina Swanhield ubrana była w czarne, skórzane spodnie i oliwkowej barwy bluzkę z szyfonu, która doskonale kontrastowała z jej jasną cerą. Na nogach miała czarne szpilki, a na jej szyi połyskiwała piękna, srebrna kolia. Zaraz za nią do gabinetu wkroczyła, równie dumnym krokiem, Amanda Bethany Swanhield, której piękną sylwetkę podkreślała czarna, krótka sukienka ze złotymi wykończeniami. Choć starała się wyglądać równie wyniośle jak siostra, która aż zionęła tą arystokratyczną aurą, którą Hermiona tak dobrze znała dzięki Malfoyowi, wyglądała jedynie jak jej trochę głupsza kopia.
— Czego tu chcecie? - Hermiona wstała, wlepiając w siostry swoje spojrzenie. Poczuła wzrok Catriny, lustrujący ją od góry do dołu i poczuła, jak na jej policzki wpływa rumieniec. Mimo woli pomyślała o nieco spranych, czarnych jeansach i zwykłym, rozciągniętym, brązowym swetrze, w które była ubrana. Opanowała chęć, by poprawić rozczochranego, niedbałego koka, w którego wetknęła różdżkę, by się nie rozleciał i dumnie uniosła podbródek.
— Ach, te szlamy — teatralnie wzdychnęła Catrina — wydaje im się, że wolno im takim tonem zwracać się do nas, czystokrwistych, gdy w rzeczywistości nie są warte więcej od zwykłego skrzata domowego...
Hermiona już chciała odparować jakąś wyjątkowo ciętą ripostą, jednak przerwało jej ciche prychnięcie. Spojrzała w stronę, z której nadeszło i zobaczyła Malfoya, opierającego się o framugę ich wspólnych drzwi. Uśmiechał się ironicznie, a w jego oczach zobaczyła coś na wzór... wyczekiwania?
— Jeśli wydaje ci się, że dam się rozstawiać po kontach tylko dlatego, że masz urojenia wielkości, to się mylisz — warknęła wreszcie Hermiona, po czym uśmiechnęła się kpiąco do Draco — spytaj się Malfoya, jego nosek nigdy już nie odzyskał dawnego kształtu.
Tym razem to Miranda prychnęła, ledwo powstrzymując śmiech. W akcie solidarności ona również zabrała głos:
— A więc oto chodziło... wiesz, Draconie, od pierwszego momentu kiedy cię zobaczyłam, wydało mi się, że twój nos jest dziwnie... wgnieciony.
— Też to zauważyłaś!? — tym razem, ku zaskoczeniu wszystkich, osobą, która się odezwała była Amanda. Po chwili jednak zrozumiała, że powiedziała coś głupiego, widząc ostry wzrok siostry i zszokowane spojrzenia dwóch mugolaczek.
          Draco natomiast nadal się uśmiechał. Obserwował niemo rozgrywającą się przed nim scenę i nawet prawie nie uraził go komentarz gryfonki. Bądź co bądź, dobrze to rozegrała. Catarina została w potrzasku, zdradzona nawet przez swoją mało inteligentną siostrę. Draco naprawdę zastanawiał się, jakim cudem ta młoda została aurorem. Nie dziwił się jej rodzicom, ani swojemu ojcu, że postanowili nie wtajemniczać jej w... Ałć. Lewe ramię zapiekło niebezpiecznie. Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, gdyż Catrina znowu otworzyła usta.
— Nie będę zawracać sobie głowy na rozmawianie z  tobą, szlamo. Przyszłam, żeby cię, a właściwie was —  tu spojrzała na Malfoya i uśmiechnęła się zalotnie, po czym znów przeniosła wzrok na Hermionę — poinformować, że Kingsley wysyła was na misję, razem z moją siostrą i twoim, pożal się Boże, kochasiem, szlamo. Macie stawić się o piętnastej w jego gabinecie, opowie wam, jak będzie wyglądać misja. — warknęła i odwróciła się do wyjścia, jednak Hermiona nie mogła się powstrzymać.
— Twoja siostra potrzebuje adwokata, czy ma problemy z mówieniem? - spytała kpiąco, widząc, jak na twarzy Catriny pojawia się grymas złości.
— Nie martw się szlamo, Amanda nie miała problemu z przekazaniem twojemu... chłopakowi tej informacji. — Catrina zmrużyła oczy, chcąc dopiec byłej gryfonce, jednak ona tylko się zaśmiała.
— Ciągnie swój do swego — usłyszała głos Malfoya. Prawie zapomniała, że i on przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Zmroziła go wzrokiem; bądź co bądź Ron był jej chłopakiem - nie mogła przecież przyznać, że jej zdanie było podobne do zdania blondyna.
Catrina puściła to mimo uszu. Wyszła, trzaskając drzwiami, a wtedy Miranda wybuchnęła śmiechem. Również na twarzy Hermiony pojawił się nikły uśmiech. Dopiero chwilę później zdała sobie sprawę, że Draco nadal opiera się o framugę drzwi.
— Zgubiłeś się, Malfoy? — wyrwała go z zamyśleń, a on spojrzał na nią, początkowo niepewnie, jednak chwilę później na jego twarzy znów pojawiła się znajoma, pusta maska.
— Podziwiałem widoki, Granger. — odparł z kpiącym uśmiechem, po czym wrócił do siebie, zamykając cicho drzwi i zostawiając Hermionę w chwili konsternacji.






Soundtrack:
I Never Told You - Colbie Caillat


           Harry wszedł do przytulnej kuchni przeznaczonej dla aurorów. Hermiona, Ron, Malfoy i jedna z sióstr Swanhield opuścili biuro jakąś godzinę temu. Zostali wysłani do Hogwartu na dwa tygodnie, w ramach obserwacji jego okolic, oraz po to, by przeprowadzać dodatkowe lekcje z uczniami szkoły. Kingsley sam wpadł na pomysł zorganizowania takich warsztatów, które rzekomo miały mieć na celu poznania przez nastolatków pracy aurora. Jedynie Ron i Hermiona wiedzieli, że ich prawdziwym powodem było lepsze przygotowanie uczniów na przypadek wojny. Codziennie dwójka z nich miała zostać w Hogwarcie i prowadzić lekcje, a druga para przeprowadzała anonimowy obchód po Hogsmeade i błoniach.
           Wybraniec podszedł do jednej z szafek i wyjął kubek, z zamiarem zrobienia sobie mocnej kawy. On również zarywał noce na próbach rozwiązania zagadki, na którą Zabini naprowadził Ginny.
           Ginny. Był z nią już tak długo, jednak od czasu reaktywacji Zakonu czuł, że powoli się od siebie oddalają. Właściwie, to wrażenie prześladowało go od chwili, kiedy jego rudowłosa miłość dostała się do drużyny. Ich czasy pracy zazwyczaj nie pokrywały się; Ginny treningi miała codziennie rano i wieczorem, podczas gdy on w biurze spędzał całe popołudnia, nie mówiąc już o dniach, kiedy był oddelegowywany na misje. Zostawały im noce, jednak noce nie były wystarczające. Harry czuł, że dziewczyna zaczyna odnosić się do niego z większym dystansem, odkąd i noce przestały być jej, bo wybraniec spędzał je na przeglądaniu dokumentów czy pisaniu raportów. Nie tak wyobrażał sobie życie z nią, choć pracę aurora pokochał całym sercem. Zazdrościł Ronowi i Hermionie, choć wiedział od rudowłosego przyjaciela, że i w ich związku nie było idealnie. Ron cały czas czekał na deklarację miłości ze strony Hermiony, ona jednak nie nadchodziła. Harry dobrze wiedział, że Weasley już pół roku temu kupił pierścionek zaręczynowy. Nadal czekał jednak na te dwa słowa, których dotąd nie usłyszał - i Potter bał się, że nie usłyszy. Wiedział, czego brakowało Hermionie. Ron, choć cudowny, lojalny przyjaciel, nie miał w sobie nic z mężczyzny, który był pierwszą miłością Hermiony, Wiktora Kruma. Harry'ego to martwiło, jednak jeszcze bardziej bał się, że jego własny związek się rozleci. Od jak dawna nie był na randce z Ginevrą? Jak dawno temu doszło między nimi do zbliżenia? Kiedy był ostatni raz, kiedy powiedział jej, że ją kocha? Nie wiedział. Mogła to być kwestia tygodni, miesięcy. Tęsknił za nią, ale ona powoli zaczynała przestawać ubiegać się o jego towarzystwo. I wcale się jej nie dziwił, tyle razy odsyłał ją z kwitkiem, gdy przychodziła do niego w nocy, albo gdy wieczorem próbowała wyciągnąć go na spacer. Wieczne "nie mam czasu Ginny, przepraszam", "porozmawiamy rano, kochanie", "nie dzisiaj, dziś nie mogę, Gin". Wiedział, że rozumiała, ale czuł też, że mimowolnie oddala się od niego.

— Problemy miłosne czy w pracy? — nagle z zamyślań wyrwał go słodki głos. Odwrócił się i spojrzał na uśmiechniętą Mirandę. Na jego twarzy musiał malować się szok, bo dziewczyna dodała:
— Wyglądasz, jakby ktoś potraktował cię cruciatusem. A poza tym, mieszasz tę kawę od dziesięciu minut.
Faktycznie, Harry myśląc nawet nie zdawał sobie sprawy, że cały czas miesza w kubku łyżeczką.
— Więc? — dziewczyna ponowiła pytanie.
— Właściwie oba. — odpowiedział, uśmiechając się. Miranda była ładną brunetką o zielonych oczach. Włosy kaskadą spływały jej na ramiona, a okrągła, ale ładna buzia zawsze była uśmiechnięta. Nie miał okazji nigdy porozmawiać z nią dłużej, wiedział jednak, że dziewczyna jest zawsze gotową do pomocy, a jednocześnie mądrą osobą, kompletnie jednak inną od wybuchowej Ginny, o której przed chwilą rozmyślał.
— Dziewczyna? — mrugnęła do niego Miranda, również wyjmując z szafki kubek, biorąc przykład z mężczyzny i postanawiając zrobić sobie kawy — Ginny Weasley, o ile dobrze pamiętam. — dodała, pamiętając artykuł o sławnych parach, który kiedyś czytała w Modnej Czarownicy.
— Tak... — odparł zmieszany Wybraniec. Wiedział, że Ginny nie podobałoby się, gdyby rozmawiał o niej z obcą dziewczyną za jej plecami. W tej chwili jednak potrzebował się wygadać, a Rona miał nie widzieć od dwóch tygodni, więc długo się nie zastanawiał. Podniósł wzrok, napotykając badawcze spojrzenie dziewczyny.
— Ona... ja... nie mam dla niej czasu. — odetchnął, upijając łyk kawy i skrzywił się, czując, jaka jest gorzka — To chyba największy problem. Ginny jest ścigającą w Zjednoczonych... ostatnimi czasy po prostu się mijamy. Wiele razem przeszliśmy, nie umiem zrozumieć, że zaczyna dzielić nas zwykły problem, którym jest brak czasu. Przecież to nic w porównaniu z innymi czynnikami, które mogły zaważyć nad naszym rozstaniem, jednak my zdawaliśmy się być ponad to...
— Rozumiem. — Miranda uśmiechnęła się smutno. Patrząc na Wybrańca widziała kompletnie innego człowieka, niż zawsze opisywany był w rubrykach w magazynach plotkarskich dla czarownic. Tam zawsze przedstawiany był jako pewny siebie mężczyzna, który zawsze wiedział jak wyjść z każdej opresji cało. Teraz jednak miała przed sobą zagubionego, małego chłopca o pięknych, zielonych oczach. Nieświadomie wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku. Nie wzdrygnął się, ale w jego oczach zobaczyła zaskoczenie, które sprawiło, że oprzytomniała i zabrała dłoń.
— Powinieneś z nią porozmawiać, jeśli faktycznie ci na niej zależy, Harry. — powiedziała, starając się nie zwracać uwagi na szok, który nadal nie zniknął z jego twarzy. Chwilę później jednak i on oprzytomniał, a dziewczyna kontynuowała — Często jest tak, że po zabiciu Voldemorta trudność może sprawiać nam zaparzenie kawy... — zakpiła cicho, a on uśmiechnął się. Faktycznie, jego umiejętności kulinarne pozostawiały wiele do życzenia — Pamiętaj jednak, że jeśli faktycznie tyle razem przeszliście, nie warto zaprzepaścić tego kiedy wszystko jest już dobrze.
— Masz rację. — Wybraniec spojrzał na nią. Była taka młoda i właściwie nie powiedziała mu niczego nowego, jednak coś w tonie jej głosu sprawiło, że wiedział, że musi się jej posłuchać.
— Zrobię to. Porozmawiam z nią, dzisiaj. A jutro ci opowiem. — uśmiechnął się, a ona odwzajemniła uśmiech.
Jeszcze wtedy nie wiedział, że nie będzie mu dane tego dnia spełnić deklaracji...




(Draco, Umbridge, elementarz, zamieść proszę tu komentarz! :D)

3 komentarze:

  1. Nareszcie jesteś ❤
    Rozdział fajny, prawie się popłakałam na ostatniej części ;o; Szkoda mi Rona, że kupił pierścionek i wgl.
    I chyba szipuje Mir i Harry'ego *-*
    Czekam na następny!!!
    ~Potterowa

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam. Rozdział jest fajny, chociaż nic się w nim tak naprawdę nie dzieje. Widać, że powoli związki głównych bohaterów się rozpadają. Hermiona nie kocha Rona, a on nadal ma nadzieję. Harry poświęca zbyt mało czasu Ginny, która poświęca się drużynie i zafascynował ją ktoś inny.

    Jestem ciekawa tego kolejnego rozdziału, o którym pisałaś, że dodasz na dniach. Mam nadzieję, że tym razem wrócisz na dłużej i że rozdziały będę pojawiały się w miarę regularnie.

    Pozdrawiam, Cathleen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. :)
      Wiem, że w rozdziale jest mało akcji, ale było to celowe. Chcę, żeby wszystkie wydarzenia przebiegały spójnie i do tego właśnie są potrzebne takie przerywniki.

      Rozdział dodam jeszcze dzisiaj, prawie skończyłam go pisać. Pewnie pojawi się około godziny siedemnastej. :) Co do mojego powrotu - również mam taką nadzieję i tym razem będę starać się ze wszystkich sił, żeby nie zawieść zarówno Was i siebie.

      Również pozdrawiam,
      Leth.

      Usuń

Zostań!

Proszę, jeśli przeczytałeś, nieważne - podobało Ci się czy nie, skomentuj! Zostaw po sobie jakikolwiek ślad, bo to moja jedyna motywacja! Z krytyką włącznie.